czwartek, 12 lutego 2015

Rozdział 8 Wiązanie się ze mną nie jest rozsądne

-Jack, powiedź mi, że tylko głupio sobie żartujesz.- obdarzył ją tym swoim urzekającym i melodyjnym śmiechem, ale nawet, to nie powstrzymało jej drżenia kolan i łomotu serca. Miała wrażenie, że zaraz wyskoczy jej z piersi i poleci jako pierwsze.
-Oj księżniczko, nie mów, że się boisz. Jesteś ze mną. No powinnaś się raczej mnie bać.-przybliżył się bardziej niemal stykając ją ze swoim ciałem.
 -A boisz się?- zapytał unosząc jedną brew do góry.
-Nie. Ale boję się, że mnie zabijesz, a ja nie jestem, jak ty supermanem, pamiętasz.
-Jestem lepszy od Supermana.- złapał ją w pasie, przysuwając do swojego torsu.
Elsa zarumieniła się i przez chwilę zapomniała gdzie jest.
A nie powinna zapomnieć. Była właśnie na dachu domu Jacka i stała tuż przy stromym i obrzeżonym przez lód skrawku obniżenia.
Jeden krok i czekałaby ją szybka zjeżdżalnia skończona nieprzyjemnym akcentem w formie połamania się i jazdy karetką do szpitala.
Ale jednak, gdy była tak blisko niego... Obejmował ją tak naturalnie, a ona pasowała do niego niemal idealnie. Jego silne ramiona wokół niej, były dla niej ochroną przed wszystkimi niebezpieczeństwami. Jego serce, które biło równo z jej niemal jakby razem tworzyły nową symfonię. Ich wspólne oddechy, które były takie same, jak temperatura ich ciał. Tak samo chłodne, a jednak czuła ciepło jego ciała. Czuła jak lekko drży, albo to ona... Wszystko było tak cudowne i niemal nierealne.
Nawet nie zdążyła się otrząsną i zaprotestować, gdy wiatr się wzmocnił i uniósł ich w górę, jakby byli lekkimi piórkami.
Wtuliła się bardziej w jego ramionach i teraz usłyszała tłumiony przez wiatr jego śmiech. Nie był kpiący, ale raczej objawem czystej euforii.
Dopiero teraz przypomniała sobie, że przy odlocie krzyczała jak najęta.
Spróbowała się uspokoić, ale jej nie wychodziło. Zamknęła przerażona oczy, ale po chwili poczuła przyjemny oddech przy swoim uchu.
-Spokojnie. Jestem przy tobie. Nic ci się nie stanie. Przysięgam na życie, a teraz otwórz oczy.- posłuchała brnąc przez ciemność zamkniętych powiek i wynurzając się na światło. Gdy otworzyła oczy stali już na zaśnieżonej ziemi.
-Jak...?- zdumiona nawet nie zorientowała się, że Jack trzyma ją w ramionach, a oni już nie lecą w przestworzach niosących ich przez wiatr.
Zarumieniona spojrzała na jego rozpromienioną twarz i szeroki uśmiech. Jego oczy jeszcze nigdy tak bardzo nie błyszczały błękitem. Były jaśniejsze i czystsze już od samego nieba, a ono nie równało się z nimi.
Mogłaby leżeć i wpatrywać się w nie godzinami czując, że zaraz zobaczy jakąś iskrę lub żywy płomień.
Jack postawił ją delikatnie na ziemi, nie spuszczając wzroku. Jego uśmiech z każdą sekunda się zmniejszał, a pojawiało się wahanie.
Sama tak się czuła. Miała ochotę go pocałować. Nigdy nie czuła czegoś tak potężnego, że by zrobiła wszystko dla tego jednego gestu. Zamroziła by jakoś wszystkie oceany na świecie by ją pocałował.
Ale on wycofał się od niej i spochmurniał. Trzymał ją wciąż za rękę, ale był dla niej zbyt daleko. Westchnął ciężko i spojrzał w dal.
-To moje ulubione i zarazem najbardziej znienawidzone miejsce.- Elsa wcześniej nie zważała na otaczający ją widok, ale gdy tylko przeniosła wzrok wyrwało jej się coś takiego jak ,,Oooch''.
Czuła się jak Alicja w Krainie Czarów, lub jak księżniczka w jakimś magicznym miejscu.
Stała przed małym zamarzniętym jeziorkiem, pokrytym lekkim szronem, ale nie to było niezwykłe. Wszystko wokół było całkiem zamrożone i ozdobione przepięknymi i wymyślnymi wzorkami, jakby jakiś artysta wystawiał tu swoje arcydzieła.
Każde drzewo wraz z pniem i zamrożonymi liśćmi wyglądało jakby było stworzone z lodu. Niemal mogła przejrzeć je na wylot w zamazanym i zniekształconym obrazie.
Nagle coś sobie uświadomiła. Wszystkie drzewa naprawdę były z lodu, każdy był ozdobiony puchowymi koronami i małymi sopelkami niczym kiście winogron na krzewach. Krzaki wyglądały jak puszyste kule śniegu, ale tak prawdziwie wyglądające.
Była w środku magicznego zakątka, a nad nią świeciło słońce rozświetlające swoimi promieniami lód. Wszystko jaśniało i błyszczał, ale się nie rozpuszczało.
Oniemiała niechętnie przeniosła wzrok na Jacka.
Miał poważną i chyba zbolałą miną. Jego oczy przybrał odcień na pograniczu błękitu i srebra. Wpatrzony był w jeziorko, tak intensywnym wzrokiem, że Elsa dziwiła się lodu, że jeszcze nie stopniał.
Przybliżyła się do niego, czując jakby jego dłoń robiła się zimniejsza, a on zamieniał się w lodowy posąg.
-Jack? Wszystko w porządku?- zapytała niepewnie. Przeniósł powoli na nią wzrok, ale myślami był gdzieś daleko. Elsa czuła się w jego spojrzeniu jak widmo, którego on nie dostrzegał.
-Jack.- przyłożyła drugą dłoń do jego policzka wyczuwając uwydatnione kości policzkowe i dziwne zimno. Po chwili to wrażenie znikło, a jego dawne dla niej ciepło powróciło razem z jego przytomnym spojrzeniem.
-Co się dzieje? Dlaczego nienawidzisz tego miejsca, jest piękne.- uśmiechną się słabo i jakby zbladł.
-Oczywiście, że jest dla ciebie piękne. Sam je stworzyłem, a wcześniej ono mnie.- Elsa nie rozumiała znaczenia jego słów.
-Jak mogłeś je stworzyć, jeśli ono zrobiło najpierw ciebie? Nie rozumiem.- westchną przymykając powieki i przekręcając głowę w stronę jeziorka.
-Ten staw to miejsce mojej śmierci Elso, oraz początek mojego nieśmiertelnego życia. - wpatrywała się w niego w milczeniu czując, że Jack znów ucieka gdzieś myślami. Ale tym razem wiedziała, że to była jego przeszłość. Jego historia spod 400 lat.
- To miasteczko kiedyś nazywało się Burgess.- uśmiechną się pod nosem.- Później po mojej przemianie, zmieniono nazwę na Hoarfrost. Zapewne sama domyślasz się przyczyny tej zmiany.- jego uśmieszek zrobił się bardziej łobuzerski. Elsa bez trudu wyobraziła sobie Jacka, który hulał po świecie zamrażając i oszraniając wszystko co popadnie. Patrzyła na tego Jacka, który miał ponad 400 lat, ale czy się przez ten czas zmienił? Zastanawiała się jaki był na samym początku.
-Mieszkałem tutaj z moją matką i siostrą. Nie była to wielka osada, głównie złożona z małych drewnianych domków. Żyliśmy tu z łowów, oraz wyrobów mieszkańców.
Mój ojciec wyruszył raz na wyprawę. Podobno coś nękało i straszyło ludzi. Nie wiedziałem co, ale podobno według świadków było to jakieś dzikie monstrum. Mężczyźni założyli od razu, że to szok i prawdopodobnie napadł ich jakiś rozjuszony niedźwiedź.
Zebrała się grupa wraz z moim ojcem Jacksonem.- westchną.
-Jackson? A ty masz na imię Jack?- uśmiechną się szelmowsko.
-Dostałem po nim imię, ale zawsze nazywano mnie Jack i tak już zostało.
Gdy grupa wyruszyła o świcie, nie wróciła, aż po dwóch dniach. Ale nie było wszystkich. Z dwunastu ludzi wróciło trzech, którzy nie byli już sobą.
Uznano, że postradali rozum, bo mówili o okropnym gigancie, spowitym ogniem i pomniejszym w szacie z cieni.
Nikt im nie uwierzył.
Wyprawiono pogrzeb po uznaniu reszty za zmarłą i tak zostaliśmy sami z matką.
Przez utrzymanie dwójki dzieci, było matce ciężko, ale dzięki przyjacielowi rodziny Willowi, jakoś dawaliśmy radę. Niestety mało ją widywaliśmy.
Pracowała u pobliskiej bogatej rodziny jako sprzątaczka. Ale i tak było to daleko. Sama podróż zajmowała jej godzinę, a zostawała tam do późna.
Więc wychowywaliśmy się z Emily sami.- Elsa wyobrażała sobie Jacka jako troskliwego kochającego brata, ale także jako kogoś zabawnego i  żywiołowego. Nie mogła pojąć, że mógł być odpowiedzialny za siebie i siostrę jeszcze jako dziecko.
Ale teraz gdy patrzyła na niego, widziała w jego postawie przeżyte przez niego wieki. Bez trudu widziała go jako odpowiedzialnego strażnika w walce ze złem, ale wtedy...
-Pewnie nie widzisz mnie wtedy jako poważnego dzieciaka.- stwierdził, a Elsa po chwili zdała sobie sprawę, że zwraca się bezpośrednio do niej. Tak się zamyśliła wciągnięta w jego przeszłość, że musiała kilkakrotnie zamrugać i potrząsnąć głową, aby się otrząsnąć.
-Masz rację, ale dobro mojej siostry zawsze było na pierwszym miejscu.
W miasteczku widziano we mnie urwisa, a o to z moim wyglądem nie było trudno. Sprawiałem małe problemy w wiosce i robiłem kawały. Byłem tym zabawnym chłopakiem, który rozśmieszał innych przy ogniskach w wiosce i zabawiał młodsze dzieciaki. Ale także zajmowałem się Emily.
Spędzaliśmy ze sobą sporo czasu. Uczyłem ją, pilnowałem...chroniłem.
Ale pewnego dnia prawie zawiodłem swoją głupotą i lekkomyślnością.- westchnął, a na jego twarzy pojawił się gniew.
-Matka została wyrzucona z pracy. Powiedziano jej, że potrzebują kogoś bardziej zdolnego. Gdy siedziała w domu, martwiąc się o nasz los, często wpadała w rozpacz.
Nie chciałem żeby Emily tak ją widziała, jako kogoś słabego.
Wychodziliśmy zawsze wtedy z domu do rodziny Willa, ale ,,tego'' dnia...- przeczesał ręką włosy.
-Zabrałem ją na łyżwy, pożyczone od dzieciaków Willa.
Pamiętam dobrze, że moje były za małe, a Emily za duże.
Wszystko zapowiadało się dobrze, ale wyjechaliśmy na sam środek, a tam lód był cieńszy.
Była za daleko, a pęknięcia się pogłębiały i już przepuszczały wodę. Pamiętam tak dobrze jej przerażenie w oczach....- zamkną swoje i skrzywił się.
-Chciałem ją pocieszyć. Powtarzałem, że wszystko będzie dobrze, że będzie się z tego śmiać, jak już wrócimy z tego cało.
Wtedy dostrzegłem to.- w mgnieniu oka Jack wyciągną rękę i pochwycił jakby chmurkę burzową, która się wydłużyła tworząc jakiś kształt. Nagle z normalnego obłoczku, utworzyła się laska.
Był to najzwyczajniejszy drewniany kij, który na górze był lekko wygięty w kształt kanciastego łuku. Jednak dziwne było to, że jakby lekko jaśniała, a na jej powierzchni szron był prawie błękitny koło trzymanej ją dłoni Jacka.
-Posłużyłem się nią i odciągnąłem Emily na bok. Niestety zachwiałem się i zyskałem równowagę, dopiero na popękanej tafli.
Pamiętam głośny trzask i rozmazany obraz Emily. Słyszałem jeszcze swoje imię, a potem była tylko ciemność.
Czułem, że płuca mi płoną, ale zimno mnie obezwładniło.
 Tonąłem i umarłem...
Księżyc przez jedną noc sprawdzał moje życie i zobaczył coś we mnie. Dlatego zostałem strażnikiem, ale Jackiem Frostem , bo uratowałem siostrę od śmierci przez żywioł, który teraz mam w posiadaniu.- przeniósł wzrok na nią.
-Wszystko to, zdarzyło się tutaj Elso. Ten staw jest miejscem mojej śmierci i moich narodzin.- Elsa spojrzała z przestrachem w stronę lśniącej tafli lodu na jeziorku. Przedtem wyglądała tak pięknie i cudownie, ale teraz na ten widok przechodziły ją dreszcze.
Tutaj zginą Jack ratując swoją siostrę... ale także powrócił. Gdyby nie to, nigdy by nie spotkała Jacka.
Czy on zastanawiał się kiedyś nad tym jak wyglądałoby jego życie, jakby nie wybrał się tego dnia na łyżwy, jakby nie uratował siostry i nie umarł?
Otrząsnęła się z tej myśli.
Gdyby tak było, Jack by teraz z nią nie stał i możliwe, że byłoby gorzej na świecie.
Popatrzyła na niego i nie widziała już tylko jego zniewalającego wyglądu, ale także jego poświęcenie i dobro. Jakby  w jej oczach jaśniał, spowity poświatą.
Spojrzał na nią z niepewną miną.
-Zrozumiem jeśli cię wystraszyłem i masz dość mojego świata Elso.
Wiązanie się ze mną nie jest rozsądne, a mój świat nie jest wcale bezpieczniejszy.- Elsa podeszła do niego bliżej, że niemal stykali się nosami.
Jego oczy wciąż były srebrne, ale jakby niebieski kolor przebijał się przez niego koło źrenic.
-Jesteś najcudowniejszą osobą jaką kiedykolwiek spotkałam. Wątpię by był ktoś kto równałby się z tobą. Poświęciłeś się dla siostry, walczysz o dobro świata i ty myślisz, że ja cię teraz zostawię Jacksonie Froście, bo poznałam twą historię.- uśmiechną się szelmowsko na dźwięk swojego całego imienia.
-Przez to, że mi powiedziałeś już się mnie nie pozbędziesz. Może to ty powinieneś pomyśleć czy chcesz mnie dalej wiązać ze swoim światem, bo ja już czuję się jego częścią.- Przejechał palcami po jej policzku i delikatnie musną kciukiem jej dolną wargę. Zadrżała przez lekki impuls, spoglądając na niego wyczekująco.
Ale nie...
On tylko westchną z lekkim uśmieszkiem i wziął ją szybko na ręce.
-Jeśli przeżyjesz ten lot bez krzyku, pomyślę czy cię dalej wiązać z moim światem.- Elsa zwątpiła już w swoje uczestnictwo.
-To nie fair. Wiesz, że mi się nie uda.- zaśmiał się znów radośnie tak jak przed pierwszym lotem.
Nagle zrobił coś co Elsę po prostu zamurowało. Nachylił się nad nią lekko i pocałował powoli jej czoło. Zszedł niżej i wymruczał jej praktycznie przy uchu.
-Wierzę w ciebie.- już nawet nie poczuła jak zmógł się chłodny wiatr i jak oderwali się od ziemi. Wciąż czuła jego delikatne i ciepłe usta na swoim czole i jego przyjemny miętowy oddech, łaskoczący jej skórę.
Chyba jednak miała jakieś szanse na dalsze zapoznanie jego świata, bo podczas lotu myślami wciąż była tam na ziemi, pośród lodowych drzew i zamarzniętego jeziorka.

6 komentarzy:

  1. ohhhhh!!! ~_~ ale piękny rozdział, świetnie rozwinęłaś historię przeszłości Jack'a, no i wątek tajemniczej bestii hmm... interesujący, mam wrażenie, że jeszcze się tu pojawi. No ale jest niedosyt :) rany Jack! serio tylko buziak w czòłko?! serio mogłeś się bardziej postarać, to nie twoja siostra :P prawda??? :D
    Mroźne całuski i dużo, dużo weny przesyła -LunaMoon- <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Ooooooh! Jakie to romantyczne :3 ^^

    OdpowiedzUsuń
  3. Znowu mnie nie będzie można odkleić od telefonu, bo będę to czytała i czytała... Tak pięknie piszesz :3 Nawet nie wiesz jak ta historia mnie wciągnęła, jak bardzo nie mogę się doczekać kolejnych rozdziałów. Rozdział niebiański!

    OdpowiedzUsuń
  4. Wredne romansidło.. Nie lubię cię.. Przez ciebie nie długo trafię przez ciebie do wariatkowo bo uznają że gadam z... Sama nie wiem
    A tak na serio kocham Kochan kocham [........] kocham cię i to opowiadanie.
    Teraz będę to czytała aż będę znała na pamięć z najdrobniejszymi szczegółami ;******
    jeszcze jak byś mogła zajrzeć? elsaijackfrostlove.blogspot.com
    Całuski twoja wierna czytelniczka :))

    OdpowiedzUsuń
  5. zgodze sie z dziewczynami xD rozdzial genialny :3

    OdpowiedzUsuń
  6. Aaaaaaa!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
    przeczytaj mojego bloga, to zobaczysz o co come-on!
    emillyhogwarts.blogspot.com

    Zajrzyj! ! ! ! !!! •.•

    OdpowiedzUsuń