środa, 25 lutego 2015

Rozdział 11 Zostawiam cię na jeden dzień, a ty już uwodzisz Demony...

Jej... Kolejny beznadziejny rozdział. Zapraszam do czytania!

Elsa wciąż miała przed oczami obrazy z jej snu. Wszystko było tak realne, że niemal miała wrażenie, że naprawdę tam była... wszystko to zawało jej się pawdziwe.
Najbardziej zdziwiła ją informacja, że to wszystko działo się w Arendelle, w jakiejś magicznej i obleganej przez złe siły krainie. l co najgorsze nazwa tego miejsca znjdowała się napisana złotymi literami na jej drzwiach.
Kolejnym szokiem była ta dziwna grupa, rozmawiająca z królem i królową z takim przejmującym smutkiem, a także wspominając pewne dobrze znane jej imię...
,,Jack''
Może to zbieg okoliczności, że imię jednego z niezwykłych, tajemniczych i zarazem najbardziej leżących jej na sercu osób, jakie spotkała, wypowiedziała jakaś nietypowa grupa, w jej śnie.
No dobra...
 Elsa nigdy nie była paranoiczką, ale teraz znajdowała się widocznie w jakimś nieszczególnie dobrym dla niej położeniu.
Jack ostrzegał ją, że musi się zastanowić, czy chcę być częścią jego świata. Miała już wcześniej pewne odczucia, że nie jest to tylko magiczny i dobry świat, ale także pełen niebezpieczeństw. Widocznie to ją nie znięchęciło. 
Ale teraz dzieją się dziwne rzeczy...

Tym razem nie spóźniły się do szkoły, a ku smutkowi i zawiedzeniu Elsy, Jack nie pojawił się przed jej domem z nonszalanckim uśmieszkiem, zapraszającym na małą przejażdżkę. Więc niestety ze smętną miną ruszyły na pieszo.
Jak weszło już im w nawyk, siostry odwiedził po drodzę ich ulubioną kafejkę, opuszczając ją dopiero po zaopatrzeniu się w ciepłe bułeczki i zabraniu ze sobą szczęśliwej i zawsze uśmiechniętej Sophie.
Oczywiście Jamiego nie było, widocznie znów walczył o życie w jednej z przełomowych i mroźnych bitew na śnieżki.
Elsa nigdy nie widziała prawdziwej wojny, ale ostatnio jak była na śniegowym polu walki, uważała, że żadna wojna, jak ta, nie jest aż tak zacięta.

-Elsa? Co z tobą?- zagadała Sophie szturchając ją lekko w zajętą rękę, w której trzymała gorącą kawę.
Musiała kupić coś na rozbudzenie, bo otępienie jakie pozostawił po sobie dziwny sen wciąż ją ogarniało.
Ale po jednym łyku ciepłego i wypełnionego kofeiną płynu, widocznie się rozruszyła, jakby znów naoliwiono maszynę.

-Aaah.- sapnęła. -Kiepsko spałam tej nocy. Jakieś dziwne sny mnie nachodziły.- Anka oczywiście zaczęła już paplać na temat jej bliskiej przyjaźni z Jackiem, z Sophie więc Elsa mogła swobodnie rozmyślać jednak z lekką obawą, że Anna wyjawi jej mały pocałunek, o którym wolała by śnić.

Spoglądała na wszysto dopijając kawę i doszukując jakiś zmian w otoczeniu. Oczywiście widok się wcale nie zmienił. Doszły do gmachu szkoły tą samą lekko zaśnieżoną drogą co zawsze. W nocy niewiele padało, więc miały trochę latwiej, a ich buty nie były aż tak mokre i przesiąknięte od zimnej wody co zwykle.
Może Jack miał dobry humor?
Może także rozmyślał o ich pocałunku?

Elsa jak tylko zobaczyła w oddali zarys budynku poczuła, jak jej serce samo przyśpiesza. Pomyślała od razu, że tam w środku będzie Jack.
Ale nagle ogarnęły ją wątpliwości.
Nie przyjechał po nią dzisiaj i się nie odzywał.
A jeśli to co wydarzyło się wczoraj nic dla niego nie znaczyło?
 Może każda ładniejsza dziewczyna, jak Cecyli, widziała już dom Frosta i była całowana na pożegnanie w czoło, przez jego aksamitne usta?
Ruszyła niepewnie w stonę parkingu przedzierając się przez tłumy roześmianych nastolatków, poszukując w tym głośnym gronie białej czupryny pięknych i lśniących włosów.
Wyciągała szyję, stając na palcach, ale także to nic nie pomogło.
Po chwili zauwżyła czarny błysk lakieru znajomego jej samochodu. Uśmiechnęła się idąc w jego stronę, ale coś ją powstrzymało.

-Czy ty nie jesteś przypadkiem Elsa Grey?- przed nią pojawił się z nikąd wysoki i muskularnie zbudowany chłopak. Miał niesamowicie czarne oczy niemal zlewające się w jedną całość ze źrenicami.
 Wpatrywał się intensywnym wzrokiem w Elsę, ale w tym spojrzeniu można było dostrzec rozbawienie i coś jeszcze, ale nie mogła określić, co to takiego.
Miał kruczoczarne długie włosy, które lekko opadały mu na oczy delikanie falując.
Był bardzo przystojny,  a ten fakt dopełniało to, że jego cera była mlecznobiała.

-Tak...- powiedziała niepewnie, próbując obejść chłopaka i poszukać wreszcie białowłosego. Jednak on nie miał najmniejszego zamiaru póścić ją.
Zastąpił jej drogę z szerokim uśmieszkiem. Elsa nie wiedzieś czemu zobaczyła w tym, coś urzekającego.
Jakby niebezpiecznego drapieżnika schowanego pod maską nieschodzącego mu uśmieszku.

-No weź. Nie bądź taka. Jesteś podobno nowa, a ja chciałem cię poznać, właśnie z tego powodu. Jestem tutaj przejazdem ,aby wybrać szkołę.- Elsa nie wiedziała skąd ten chłopak wiedział jak się nazywa i co najważniejsze, jak wygląda, skoro był tylko przejazdem.
Chłopak chyba zrozumiał jej wahanie, więc pogłębił przyjazny uśmiech.

-Przepraszam, że się nie przedstawiłem. Jestem Nathaniel Lawnstown. Jestem studentem z Oklahomy. Chciałem poznać najpierw ciebie, bo orientujesz się tutaj podobnie tak jak ja.- uśmiechną się , ale tym razem bardziej uwodzicielsko.
Elsa nie czuła się zbytnio komfortowo w jego towarzystwie, jakby koło niej stało jakieś niespokojne zwierze.
Jednak jego uśmiech złagodniał i stał się milszy, Elsa jeszcze nie pewnie ustąpiła.
Może po prostu jej się przywidziało?

-No dobrze. Tak to ja jestem Elsa. Tylko, że właśnie kogoś szukam.- wskazała na tłum osób mając nadzieję, że chłopak zrozumie, że nie chce być niegrzeczna.

-Okej. Z chęcią ci potowarzyszę, jeśli mi pozwolisz?- zapytał to z taką powagą w głosie i godnością, że Elsa się uśmiechnęła. Zrobił przy tym lekki skłon, który wyszedł mu bardzo dziwnie, ale zabawnie.

-No nie wiem, miłościwy panie. Czy wypada mi udać się z tobą?- Nath chyba zrozumiał, bo także się w to włączył. Ukłonił się lekko i wyciągną w jej stronę dłoń.

-Ależ piękna pani. Nic nie może ci się stać przy mej osobie.- Elsa zachichotała i teatralnie udała damę z dynastii, chwytając go pod ramię. Uniosła wysoko głowę, dumnie wypinając pierś.
Ruszyli chodnikiem, ale już nie w stronę parkingu, ale wchodząc ze wszystkimi pozostałymi uczniami do szkoły...

Elsa straciła całkowicie poczucie czasu u boku Natha.
Mimo iż nie zauważyła dzisiaj rano Jacka, nie czuła się dzięki chłopakowi szczególnie samotna.
Zagadywał ją opowiadając o swoich przeżyciach i ucieczkach w różne miejsca i jak przywędrował tutaj, szukając jakiejś szkoły, do której mógłby się zapisać.
Uśmiechał się zawsze wesoło, gdy sugerował, że może to będzie ta.
Elsa za każdym razem uśmiechała się, że tak łatwo jej się z nim rozmawia.
Przechodziła jej wtedy przez myśl pewna uwaga, że nawet przy Jacku nie czuła się tak rozluźniona.
Przy nim w pewnym sensie się krępowała, onieśmielana za każdym razem jego nieprzeciętną urodą i talentem, ale Nath zdawał się nomalnym i całkowicie przyjaznym chłopakiem znajdującym sympatię w każdej osobie.
Jako, że był tu na dzień próbny mógł sobie wybrać dowolny kierunek lekcji i poziom grupy.
Gdy wybrał tą, w której chodziła Elsa nie kryła zadowolenia i szczęścia.
Na lekcjach siadali z tyłu, a ona miała za zadanie opowiadać mu o szkole i odpowiadać na pytania. Jako jedna z lepszych uczennic także miała oprowadzić go po szkole.
Na przerwach zwykle zajmowali się włóczeniem po korytarzach i opustoszałych salach, przez co nie sprawdziła czy Jack się pojawił.
Chwilowo nawet się zamartwiła, że nie zjawił się na lekcjach siedzący przed nią w ławce, ale była zbyt pochłonięta Nathanem aby się tym zadręczać.

Ostatnią lekcję przegadali na temat swoich rodzin i pochodzenia.

-Nie żartuj...- szepnęła zafascynowana pochylając się dyskretnie ku niemu, aby nauczyciel nie uskarżał się na głośne rozmowy w czasie wykładu.
Nath uśmiechną się zadowolny z reakcji blondynki.

-Nie małem zamiaru. Naprawdę nie mam pojęcia ilu mam braci i sióstr. Straciłem rachubę już lata temu. A ty?- Elsa wciąż zdumiona musiała odczekać chwilę aby ochłonąć.

-Poczekaj, niech powmyślę. Tylu ich jest. Muszę policzyć na palcach...- gdy wyciągnęła kciuk do góry, Nath zaśmiał się kręcąc głową. Ona też nie pozostała mu dłużna.
Na ich chichty nauczyciel musiał kilka razy się odkręcać od tablicy i prosić o ciszę.
Mimo iż cała klasa obserwowała Elsę czuła się cudownie niemal ,,normalnie''.

Gdy wyszli już z klasy Nath pociągnął ją w stronę jednego z korytarzy łączącego się z stołówką. Elsa poczuła momentalne orzeźwienie gdy chłodny wiatr szczypał ją lekko po policzkach, pozostawiając rumieńce i błogi uśmiech na ustach.

-Chyba lubisz zimno, co?- pytanie Natha sprowadziło ją na ziemię. Odpowiedziała mu uśmiechem i lekko szturchnęła go w ramię.

-Jesteśmy w mieście wiecznej zimy. Jeśli nie lubisz chłodu, nie powinieneś tu mieszkać.-

-Trafna uwaga. Ale z tym to nie kłopot. Także wolę zimno. No bardziej od ciepła.- Elsa spostrzegła, że momentalnie się wzdrygnął, jakby coś go obrzydziło. Nie mogła tylko pojąć czy to chodziło, o jego uwagę o cieple.
Jednak jej spostrzeżenie było tak dziwne, że zmyła je wzruszeniem ramion.

Gdy dotarli do drugiego końca korytarza wyszli już na parking, całkowicie opuszczając mury szkoły.
Elsa tym razem nie zawracała sobie głowy szukaniem samochodu Jacka, który rano z pewnością jej się przywdział. Widocznie nie pojawił się dzisiaj w szkole.
Elsa stwierdziła, że zapewne ma swoje sprawy związane z jego zadaniem jakim jest bycie Strażnikiem i ochrona ludzkości.
Kiedy kierowała się w stronę krańca parkingu otoczonego przez białe drzewa, Nath złapał ją za rękę.
Wzdrygnęła się mimowolnie na dziwną temperaturę jego skóry. Miała wrażenie, że właśnie styknęła się z żywym ogniem, a wcześniej tego po prostu nie wyczuwała.
Gdy łapał ją za ramię przez materiał bluzki nie czuła tego, ale teraz gdy jego skóra dotknęła jej ręki momentalnie zabrała dłoń.
Nath posłał jej dziwne spojrzenie. W jego oczach zabłysło podekscytowanie dopełnione zwycięskim uśmieszkiem.

-Nie mogę cię złapać za rękę? Przecież jesteśmy pzyjaciółmi.- powiedział to z urazą, ale Elsa widziała, że jest to udawane i sztuczne.

-Nie. Oczywiście, że możesz, ale muszę już iść. Cały dzień nie widziałam Anny i pewnie się zastanawia co ze mną.- Nath pogłębił swoją rozczarowaną minkę smętnym spojrzeniem.

-Jest piątek, a do tego jutro wyjeżdżam. Nie możesz na chwilę zostawić siostry? Przecież nie umrze bez ciebie przez jeden krótki dzień. Chciałem cię zaprosić do tutejszej knajpki. Podobno nie jest za dobra ,ale jeszcze chciałbym z tobą pogadać.- prosił ją tymi swoimi czarnymi jak noc oczami, spoglądając uważnie na nią.
Miała  wrażenie, że obserwował najmniejszą oznakę emocji pojawiającą się niemal niezauważalnie na jej twarzy.

-No dobrze...- westchnęła. -Ale jak mamy się tam dostać? To podobno kilkanaście kilometrów dalej od północnej strony miasta. Do tego nie mam pojęcia, gdzie to jest.- Nath uśmiechnął się szeroko, z iskierkami zachwytu w oczach. Ale nawet coś takiego nie rozjaśniało głebi czerni jego spojrzenia.
Elsa miomowolnie pomyślała o Jacku.
O jego pięknych oczach, które wyrażały jego samego, ukazując jego uczucia. U Natha nie mogła nic dostrzec, jakby był otchłanią w której pojawiają się co jakiś czas jakieś przebłyski ginące w mroku.

-Nie martw się. Mam transport.- przeszli kawałek opuszczając teren szkoły i zostawiając jego budynek daleko za sobą.
Przechadzając się obok Natha, Elsa znów poczuła się trochę jak zwierzątko przy drapieżniku, który czeka na odpowiedni moment na atak.
Gdy była z nim w szkole jednak czuła się pewniej, ale gdy znajdowała się na opustoszałej dzilenicy miasta sam na sam, zachowywała czujność.
Po chwili długi wąż domostw się skończył, a przed nimi zaczęły się pojawiać pojedyńcze drzewa zapowiadające las.
Miasto było praktycznie całkowicie okrążone przez gęstwinę, więc nie zdziwił ją ten widok. Z każdej strony napotakć można ten sam krajobraz, rozprzestrzającej się bieli ich koron, aż do gór od północnej strony, a od południowej rzeki.
Dopiero po chwili Elsa dostrzegła coś bardziej interesującego niż drzewa, które jak śnieg były w jej życiu codziennością.
Przy jednym ze starszych ścian zniszczonego domu, który widocznie zapadł się od zbyt dużej ilości śniegu, stał lśniący czerwony motocykl.
Widocznie był nowy, bo jego żywy i nasycony szkarłatną czerwienią kolor odznaczał się na tle brązu i bieli tego miejsca.
Nath podszedł szybciej do niego, rzucając po drodze Elsie zadowolone spojrzenie, że znów ją zaskoczył.

-No wskakuj. Mamy już tylko z osiem kilometrów do knajpki. Będziemy tam za jakieś dziesięć minut.- Elsa jeszcze trochę stała w otępnienu podziwiajac maszynę, ale została obudzona przez tłumione chichoty Natha. Rzuciwszy mu wyzywające spojrzenie ruszyła do przodu.
Podeszła do niego, siadając za nim na skórzanym siedzeniu i niepewnie łapiąc go w pasie. Gorsze było jeszcze to, że aby nie spaść podczas jazdy, będzie musiała się do niego bardziej przybliżyć.
Wydał dziwne mruknięcie, jakby się krztusił śmiechem lub się zachwycał tą chwilą triumfu.
Odpalił silnik z głośnym rykiem i pomknęli przed siebie.

Elsa niegdy nie czuła się tak przerażona, jak na tej maszynie śmierci. Nath gnał przez miasto z jeszcze szybszą prędkością niż Jack na ostatniej wycieczce. A co nie było łatwe do pobicia.
Jednak straszniejszą myślą było to, że droga była skuta cienkim lodem, a Nath nie budził w niej uczucia bezpieczeństwa i opieki.
Elsa tym razem jednak nie krzyczała, tylko wtuliła się w jego plecy zamykając szczelnie powieki. Chciała to przetrwać i jak tylko zsiądzie postanowiła kopnąć Natha w pszczel.
Gdy rozmyślała nad zemstą, przed oczami znów pojawił jej się Jack.
Nie mogła zapomnieć uczucia, że przy nim jednak czuła się bezpieczniej, chociaż nie było go dzisiaj, miała wrażenie, że jakby przyszło zagrożenie pojawiłby się, by ją chronić. NIe mogła tego samego powiedzieć o Nathanie.

Gdy wreszcie dotarli w uszach jej dzwoniło, a przed oczami latały jej mroczki. Do tego doszły zawroty głowy.
Nath musiał pomóc jej wstać z siedzenia, aby przypadkiem nie wylądowała na bruku, tuż przed jego butami.
Jednak gdy znów dotkną jej odsłoniętych rąk momentalnie oprzytomniała. Nie wiedziała dlaczego on tak na nią działał, ale uczucie dotykania go przypominało obejmowanie pieca. Już lepiej się czuła w kontakcie z siostrą, chociaż i ona była dla niej zbyt ciepła.
Gdy stanęła już o własnych siłach, nie bojąc się upadku, przed sobą zobaczyła zadowolonego z siebie chłopaka.
Przypomniała sobie o swoim postanowieniu, ale zamierzała poczekać do końca dnia. Będzie to pamiętne zakończenie znajomości.

Gorsze niż stykanie się z Nathem było patrzenie na ,,restaurację'', do której się wybrali.
Był to okropnie zniszczony od zewnątrz średni budynek o kolorze zgniłej zieleni. Elsa nie musiała sobie wyobrażać, że farba na jego ścianach faktycznie mogła trochę zgnić.
Dach jak wszystkie inne budynki zakończony był białym snopkiem śniegu o szpiczastym zakończeniu.
Koło knajpki stały także podobne budowle przypominające Elsie składziki lub jakieś wynajmowane przez mieszkańców magazyny.
W środku lokalu wcale nie było lepiej.
Przy drzwiach wejściowych przywitała ich grupka osób ze szkoły, która widocznie także spędzała wspólnie koniec tygodnia.
Mimo iż wnętrze pozostawiało sobie wiele do życzenia było prawie pełno.
Gdy weszli przez szarawe zniszczone drzwi przywitały ich jasne światła i odgłos naczyń w kuchni.
Wchodziło się dalej przy wieszakach zostawiając kurtki, by po chwili wejść do obszernej sali podzielonej na małe kwadraty parawanami.
W każdym zakątku był stolik i wygodne siedzenia do sześciu osób.
Po lewej stronie w głebi, widać było ladę i wejście do kuchni.
Kelnerzy wychodzili po chwili witać nowych gości i prowadząc ich do stolika.

Nimi zajęła się drobna szatenka o bardzo przenikliwych oczkach. Nie była zbytnio rozmowna i towarzyska, a w trakcie prowadzenia ich do stolika i przyjmowania zamówienia żuła gumę.

-Poprosimy danie dnia.- powiedział szybko Nath, nawet nie spoglądając na podawane mu pod nos ,Menu. Kelnerka tylko wzruszyła ramionami robiąc na pożegnanie balona z różowej gumy i znikła w kuchni.

-Co jest daniem dania?- zapytała Elsa.
Chłopak uśmiechną się opierając brodę o splecione dłonie na stole.
Przez co przybliżył się do Elsy twarzą.

-NIe mam pojęcia. Ja i tak mało jadam. Głównie chciałbym pogadać o tobie.- Elsa znów miała to poczucie, że patrzy na drapieżce, a teraz przypominał jej rekina.
Jego czarne oczy w świetle białych lamp, ją przerażały. Co gorsza gdy się uśmiechał ukazując zęby miała wrażenie, że błyskają groźnie w ostrzeżeniu dla niej.
Zapanowała jednak nad niepokojem przyjmując neutralną minę.

-Niby dlaczego?- zaśmiał się na jej odpowiedź pytaniem.

-A niby dlaczego nie? Jesteś nowa w szkole i doszły mnie słuchy, że tak wygląda twoje życie. Podobno byłaś we wszystkich zakątkach Stanów Zjednoczonych.

-No tak. Podróżowałam trochę z rodzicami i siostrą.- zaczęła, ale jej przerwał kolejnym pytaniem.

-Ale umarli i przyjechałaś tutaj do domu babci pozostawionym tobie i siostrze?- kiwnęła potakująco.
Kolejny raz zdziwiła się, że Nath wie o niej tak wiele, pomimo iż jest tutaj także nowy.

-Ciekawy jest ten dom, czy raczej to zwykła chatka babci?- zapytał niby obojętnie, ale czaiło się  w tym coś jeszcze. Elsa wiedziała, że kolejne pytania bedą coraz bardziej dociekliwe.

-To stary budynek, ale jest odpowiednio zadbany. Jeszcze nie zdążyłam się z nim do końca zapoznać, bo nawet się nie rozpakowałam.

-A dlaczego podróżowaliście? Był jakiś powód?- Elsa zaczęła porządnie żałować, że przyjechała tutaj z Natham na wywiad, lub nawet przesłuchanie.
Czuła się jeszcze bardziej niezręcznie...Ale z opresji na chwilę wybawiła ją nieprzyjazna kelnerka, kórą chętnie by za to wyściskała.
Zapewne by jej się to nie podobało.
Przyszła z ich daniem i ku zdumieniu Elsy nie musiała ptać co jej podano, ponieważ jadła ją już z milion razy.
Dostała porawę z rybą, którą zawsze robiła jej babcia.
Popatrzła w stronę Natha, ale on nie miał nic przed sobą, ale wpatrywał się w danie Elsy na zmianę, raz na nią i z powrotem.

-Dlaczego nic nie dostałeś? Nie zamawiałeś?- pokręcił głową.

-Zamówiłem dla ciebie. Jak mówiłem nie za często jadam. Ale ty się nie krępuj. Chyba znasz to danie?

Gdy jadła mogła dłużej nie odpowiadać na zadawane jej kolejne pytania.
Gdy skończyła jeść, jak na komendę pojawiła się kelnerka. Nath poprosił o rachunek, a Elsa poszła już w kierunku wyjścia.
Zabrała swoją granatową luźniejszą kurtkę wychodząc na zewnątrz.
Było już całkiem ciemno, ale gwiazd nie widać było na niebie. Tylko księżyc wesoło jaśniał nad jej głową.
Powróciła znów rozmyślaniami do Jacka. Widziała jego uśmiech i błyszczące oczy, które tak czasami przypominały jej księżyc, ale częściej błękitne niebo.
Nie spędziła dzisiaj przyjemnego dnia z Natham, mimo iż myślała na początku, że jest on miłym chłopakiem.
Niestety budził w niej dziwny do wyjaśnienia lęk, o którym  nawet nie myślała przy białowłosym. Nawet jak widziała go zezłoszczonego.
Nath mimo iż się nie denerwował lekko ją przerażał.

-O czym myślisz?- podskoczyła wystraszona, odwracając się szybko.
Nie słyszał jego kroków na śniegu jak się do niej zbliżał.
W ciemnościach jego twarz była jakby okrutna, pomomo uśmiechu, który już nie zdawał się taki przyjazny.

-O niczym. Wracamy?- zapytała mając nadzieję, że nie drży jej tak bardzo głos.

-Jasne. Tylko kelnerka powiedziała mi, że te magazyny są na wynajem. Jakbym się sprowadził tutaj do szkoły, musiałbym z czegoś żyć. Może przerobiłbym jeden z nich na warsztat. Chodź na chwilę. Popatrzę tylko czy się nadadzą.- nim Elsa zaprzeczyła, już ruszył w ich stronę.
Westchnęła nie mając już najmniejszej ochoty na przebywaniu z Nathem, ale ruszyła niechętnie za nim.
Wyrównała się z nim i dostosowała się do jego szybkiego tępa.
Gdy podeszli do jednego z magazynów, było już całowicie ciemno, a światła lokalu znikły gdzieś w mroku.
Elsa podeszła bliżej do budunku, kóry stał koło następnego zostawiając między nimi tylko wąskie przejście.

-A więc, Elso. Jak jest być plugawym narzędziem Księżyca?- Elsa wzdrygnęła się i momentalnie odsunęła się od Natha na groźny ton jego głosu.
Wcześniej Elsa widziała w nim niebezpieczeństwo, ale teraz każda komórka, mięsień jej ciała krzyczało aby uciekała.
Nie krył już swojej przerażającej natury.
Patrzył na nią w mroku z pogardą i grymasem obrzydzenia na twarzy.

-CO?- zapytała jąkając się.
Zaśmiał się bez krzty wesołości, ale jedynie zdenerwowania i braku cierpliwości.

-Słyszałaś! Myślsz, że ty! Zwykła mała śmiertelniczka ma jakieś szanse w tej wojnie! Nigdy nie odbijecie tej krainy. Ona jest NASZA!- ryknął, a Elsa już nie była wrośnięta w ziemię.
Ruszyła na oślep trafiając do jednej z drobnej przestrzeni między magazynami.
Niestety  kończyła się wysokim murem.
Z łomocącym sercem obijającym jej się boleśnie o żebra odwróciła się.
Oddech stał się nierównomierny i chrapliwy, gdy zauważyła wyłaniającą się z mroku sylwetkę Natha.
Jego skóra już nie był mleczno biała tylo szarawa jakby spalona i popękana przez ogień. Jego czarne oczy zdawały się być istnymi otchłaniami, które kradły każde napotkane światło. Uśmiechał się drapieżnie i niebezpiecznie, a jego zęby były wciąż białe, ale jakby naznaczone krwią.
Podchodził do Elsy powoli ciesząc się z każdej przedłużanej minuty jej przerażenia.

-I co? Kto cię uratuję? Księżyc?- zaśmiał się, a jego głos wypowiedział te słowa jakby był zniekształcony, lub jakby metal pocierano o metal.
Elsa cofnęła się napotykając zimną marmurową ścianę za sobą.
Czuła, że nie ma ratunku, a Nath był coraz bliżej...
Gdy nagle za nim ostrzegła jakiś blask.
Po chwili zdała sobie sprawę, że on przybliża się w ich stronę.
Nath odwrócił się sycząc i kuląc przygotowany do ataku.
Elsa zdała sobie sprawę, że światło jest podobne do sylwetki człowieka, gdy z czeluści mroku wyłonił się Jack.
Elsa nie widziała nic innego oprócz trzymanej przez niego rzeczy. Miał w dłoniach laskę, która po chwili zmieniła się w długi srebrny miecz jaśniejący światłem jak Księżyc.
Nath sykną, ale nie z wrogości tylko z bólu.

-Ty! Podrzędny nic nie znaczący strażniku! Umrzesz w męczarniach palony wiecznym ogniem, a twoje cierpienie będzie przedłużać się wiekami, przez twoje nieśmiertlene życie!- wykrzyczał.
Poświata miecza rzucała tyle światła, że Elsa widziała ich i zaułek w pełnej okazałości.
Jack uśmiechał się pogardliwie do Natha, ale jego oczy jarzyły się równie niebazpiecznie jak ostrze, trzymane przez niego w rękach.
Zaśmiał się sucho i groźnie, na co Nath znów sykną.
Nawet Elsa się wzdrygnęła. Nigdy nie słyszała u Jacka takiego nienawistnego śmiechu i spojrzenia.

-Myślisz, że ty pierwszy mi tak grozisz. Już mi proponowano śmierć w najróżniejszych sposobach. Wpisz się na listę, demonie!- klinga błysnęła i pokryła się szronem, ale tak jak Jack w tej chwili nie wydawał jej się piękny, ale zabójczy i śmiertelnie niebezpieczny.

Momantalnie obaj rzucili się na siebie w niesłychanym tępnie. Usłyszała huk ich zdeżonych ciał wymieszany z bitewnymi krzykami.
Elsa oniemiała patrzyła jak Jack przewraca Natha, podcinając mu nogi, ale on szybko zerwł się spowrotem. Jack ryknął i dopiero teraz Elsa dostrzegła, że Nath także nie jest bezbronny.
Uśmiechał się na widok krwi Jacka, a jego zęby były zaostrzone jakby składały się tylko z ostrych jak brzytwa kłów.
Jego paznokcie się wydłużył i zczerniały, zaostrzone na końcach błyskały w świele blasku miecza Jacka.
Po chwili Jack zamachną się ponownie, a Nath odparował cios pazurami blokując jego ostrze. Miecz wypadł z śliskiej czerwonej dłoni Jacka, a sam strażnik łupną na Natha groźnie.
Nie nacieszył się sukcesem, bo Jack uniósł się w powietrze łapiąc z powrotem miecz i lecąc na niego niczym churagan.
Zrobił unik w powietrzu przez pazurami i wbił klingę w brzuch Natha.
Nath poleciał na ziemię, a Jack szypko wyszarpną broń z jego ciała.
Upadając zaczął pokrywać się lodem, ale jakby czarnym.
Rozchodząc się od rany w brzuchu doszła do nóg i rąk, aż po chwili pozostała tylko głowa.
Nath uśmiechną się z lekkim grymasem bólu.

-Nawet nie wiesz, że będziesz wkrótce błagał o śmierć.- po chwili lodowy posąg Natha rozpadł się naczarne kawałki i zamienił się w proch.
Elsa wciąż patrzyła w miejsce gdzie znikną chłopak poznany dzisiaj przez nią.
Usłyszała sapnięcie i przeniosła wzrok na Jacka.
Stał obojętnie i nechluje i wycierając krew z ostrza o swoją skórzaną kurtkę, z wyrazem obrzydzenia i mdłości, ale jego oczy spoglądały na Elsę.

-Zostawiam cię na jeden dzień, a ty już uwodzisz Demony.- westchnął, kończąc czyszczenie.
Broń zamieniła się spowrotem w jego drewnianą laskę i po chwili rozpłynęła się w obłoszku zimna i płatków śniegu.
Niebezpieczny i groźny obraz Jacka znikną i pojawił się skruszny i niepewny wyraz.
Uniósł po woli dłonie do góry, podchodząc małymi kroczkami w jej stronę.

-Elso...- jego głos drżał z niepokoju, aż Elsie zakuło w sercu.
On myślał, że się go boi.

-Proszę cię... Ja... Nie zrobię ci krzywdy. Obiecuję. Możesz na mnie wrzeszczeć, uciec, co zechcesz. Nie będę cię gonił.

-Ale ja chcę...- Jack osłupiał z zdezorientowaną miną.

-Co?

-Chcę, abyś mnie gonił. Uratowałeś mi życie.- zanim chłopak pojął, zrozpaczona Elsa rzuciła się w jego ramiona wybuchając płaczem ulgi. Po chwili poczuła jak jego zmieszanie się ulatnia i obją ją delikatnie w pasie.
Szeptał jej spokojnie do ucha i pocieszał.

-Już dobrze. On odszedł...- Elsa już miała dość wypłakiwania się bez celu w koszulkę Jacka. Osłoniła twarz, ale oparła głowę o jego tors.

-Jesteś moim strażnikiem...-powiedziała na co Jack zaśmiał się wesoło, rozluźniając tą nieprzyjemną atmosferę panującą w ciemnym i mrocznym zaułku.

-Zawsze byłem.- szepną całując ją w czubek głowy.








wtorek, 24 lutego 2015

Co powiecie na konkurenta?

Mam pomysł trochę w nietypowy sposób przybliżyć do siebie Elsę i Jacka.
Co powiecie na ciekawego konkurenta?
Przystojnego czarnookiego chłopaka o kruczoczarnych włosach, który będzie chciał zaprzyjaźnić się z Elsą.
Co na to Jack? A jaka będzie reakcja Elsy?

niedziela, 22 lutego 2015

Rozdział 10 Niespokojne sny

Ciemność ogarnęła już całe miast, a burzowe chmury wisiały nad nim niczym nieustającą groźba, przepowiadająca potężną śnieżyce.
Tylko nieliczne światła przed domostwami mieszkańców i lamp ulicznych rozpraszały trochę tą ponurą atmosferę.
Elsa jednak czuła, że sama od środka aż promieniuje radością i szczęściem.
Czuła, że jej nogi są jak roztopione masło, które czuję, że już kończy swój żywot i zaraz na dobre się rozpuści.
Stała jeszcze trochę przed oświetlonym wejściem do domu, ale nie miała ochoty tam wchodzić.
Praktycznie powodów było sporo, ale dwa najważniejsze.
Po pierwsze oddała by wszystko aby teraz wciąż być z Jackiem.
Gdy spędziła z nim ten cudowny dzień nic innego się nie liczyło.
Jakby cały świat zniknął pozostawiając po sobie tylko magię i ich dwoje.
Pamiętała i wciąż czuła jego delikatnie, ale silne ręce, które obejmowały ją tak lekko i naturalnie, jakby była dla niego z kruchego szkła.
Faktycznie tak się czuła, gdy przyłożył usta do jej czoła, a później do jej warg.
Drugim i nie tak miłym powodem była Anna. Już widziała jej zagniewaną niemal purpurową twarz, która krzyczy na nią i karci gorzej od surowego rodzica.
Miała tylko szczęście, że nie używała kar cielesnych.
Jednak gdy tak stała przed swoimi drzwiami z wielką wyrytą śnieżynką w ciemnym drewnie, naprawdę chciała wejść i porozmawiać z siostrą.
Nigdy nie miała chłopaka i co najważniejsze nigdy się nie całowała.
Anna zdobywała to doświadczenie na sporej liczbie chłopaków, z którymi miała styczność przy przeprowadzkach.
Ale ona nie. Nigdy nie otworzyła się tak przed chłopakiem czując, że ją w pełni zaakceptuje.
Ale z Jackiem jest inaczej.
Czuję, że jest taki sam jak ona i jej moce są dla niego czymś mało istotnym.
Ale co najważniejsze polubił tą prawdziwą Else.
Przy nim nie udaje, że jest zwykłą zwariowaną nastolatką cieszącą się z zaliczonych chłopaków, imprez i wypitych drinków.
Westchnęła i przeklęła się w duchu za wspomnienie swojej odmienności.
Przyjechała delikatnie placami po oszronionym wzorze, gdy poczuła jakiś ukryty symbol i słowa.
Szybko i energicznie zdrapała grubą warstwę lodu i przed nią pojawiły się złote napisy ze znakiem.

* Arendelle czeka na Królową *

Pod mieniącym się złotym napisem znajdowała się taka sama śnieżynka co na drzwiach.
Elsa nie wiedziała czym jest Arendelle, ale najwidoczniej jakimś Państwem, które jeszcze jest pod rządami rodziny królewskiej.
Ale wciąż nie rozumiała dlaczego te słowa są wpisane na jej frontowych drzwiach.
Wzruszyła ramionami mając teraz ważniejsze rzeczy na głowie niż stare bazgroły.
Weszła po cichu do przedpokoju zaglądając do niego wciąż niepewnie.
Gdy przed nią ukazał się zagracony kartonami z przeprowadzki pokój odetchnęła z ulgą i weszła dalej.
Zamknęła drzwi na klucz i na zasuwę, zdejmując kurtkę i wieszając na starym wieszaku babci.
Gdy się odwróciła przed nią pojawiła się Anna z rozzłoszczoną miną, tupiąc nerwowo nogą.
Elsa z zaskoczenia krzyknęła lekko skacząc do góry. Przy lądowaniu prawie straciła równowagę i miała by nieprzyjemne lądowanie na kartonie z książkami mamy.

-Czy masz jakieś dobre wytłumaczenie na zostawienie mnie samej w szkole i na twoją ucieczkę, zanim poczujesz encyklopedię na swojej głowie? - Elsa już może wykluczyć Anne z grona dobrych rodziców, bo jej groźby co do encyklopedii wydawały się całkowicie poważne.
Przełknęła głośno ślinę czując tym samym, jak na jej policzki wychodzi rumieniec zwiastujący za chwilę poruszony temat.

-Przepraszam Anno, ale musiałam uciec. Prawie zamroziłam całą stołówkę i nie odmroziłam Cecyli tandetnego biustu.- Anna widocznie trochę się uspokoiła, bo jej purpurowa twarz, stała się już tylko lekkim odcieniem czerwieni.
Westchnęła, a jej nerwowa stopa przestała tupać o podłogę.

-Dobrze. Chodźmy chociaż do salonu i pogadajmy, dlaczego Cecyli zasłużyła sobie na mroźną operację plastyczną.

Tym razem to Elsa stała się nerwowa.
Musiała wyjaśnić większość Annie, swojej zwariowanej siostrze, która zaraz ze szczęścia, że Elsa się całowała połamie jej łóżko.
Siostry przeniosły się do pokoju Elsy, bo salon także był oblegany przez kolejne przysłane pudła.
Nie miały pieniędzy na wynajem firmy przewozowej więc została im poczta
Większość same zabrały, ale mniejsza ilość i tak teraz jest transportowana pocztą.
Anna usiadła na środku łóżka wyposażona już w ciepły sweter z reniferem, zrobionym przez babcię.
Ich babcia zawsze miała dziwne zwyczaje.
Zawsze na poczęstunek robiła cynamonowe ciasteczka lub dziwny krem który smakował cudownie ale był niebieski. I głównym daniem na obiad zawsze była ryba.
Jak były małe często pytały babcię dlaczego ciągle robi to samo.
Ona jednak uśmiechała się do nich i dotykała swojego złotego łańcuszka z małym płatkiem śniegu na szyi.

-Moje małe królewny. To jest wasze dziedzictwo. - Ale wtedy zazwyczaj wpadała zdenerwowana mama, patrząc ze złością na babcię.
Tak wyglądała ich rozmowa. Mimo iż babcia mówiła że ciastka i niebieski krem są ich dziedzictwem nie poznały przepisu. Nawet nie miały pojęcia jakim rodzajem jest podawana przez nią ryba. Niestety nigdy się tego już nie dowiedzą. Dziadek podobno zginą na morzu przy połowie karpi, a babcia umarła samotnie, jak starsza kobieta.
Elsa westchnęła smętnie na wspomnienia.
Bardzo żałowała , że na świecie pozostały tylko ona i Anna z ich rodziny. Teraz zostały same i musiały dalej wędrować i ukrywać dar Elsy. Ale od czasu gdy przyjechała z Anną do tego miasta czuła się lepiej. Nie wiedziała czy to przez wpływ Jacka, czy raczej przez samo to niezwykłe miejsce pobytu jej babci i dziadka.
Usiadła na przeciw siostry, która już miała normalną kremową twarz z udawaną poważną miną, ale jej błyszczące zielone oczy zdradzały podniecenie i zainteresowanie.

-No... Dalej. Musisz mi powiedzie co zrobiła Cecyli, że aż tak cię zezłościła.- Elsie powrócił nerwowy tik i przestała dłonie. W jej pokoju faktycznie było zimno, ale Anna nigdy się nie nabierze, że Elsie doskwiera chłód. Ona sama musiała nosić ciepłe bluzy lub swetry, by wytrzymać dłuższą rozmowę, ale dla Elsy chłód był czymś cudownym i kojącym.
Siostra uśmiechnęła się na ten widok.

-To musi być mocne. Już się denerwujesz.- wskazała głową na jej dłonie. Elsa momentalnie objęła się dłońmi, trzymając ręce na wodzy.

- Elso, wiesz, że mi możesz powiedzieć wszystko.- Elsa faktycznie kiedyś rozmawiała z Anną o wszystkim, ale teraz nie mogła.
Nie uzgodniła tego z Jackiem, więc nie mogła opowiedzieć Annie, o jej niesamowitym magicznym odkryciu jakim był Jack i jego świat.
Czuła się źle ze świadomością, że musi okłamać siostrę.
Już poczuła zżerające ją poczucie winy, które paliły ją jak kwas lub ogień.

-No bo wiesz. Powiedziałam ci, że Jack wie o moich zdolnościach.

-Wciąż się dziwię, że taki przystojniak ma trochę rozumu. No bo wiesz. Każde super ciacho ze szkoły w której chodziliśmy nie grzeszył bystrością i intelektem, ale on najwidoczniej jest inny.
Masz szczęście, że cię nie wydał.- Elsa uśmiechnęła się na wspomnienie Jacka z dzisiejszego spotkania.
W niczym nie przypominał tępego przystojniaczka zakochanego w sobie niczym Narcyz.
Był inny i to Elsa w nim uwielbiała.
Jego zmienność z zwariowanego i figlarnego chłopaka w poważnego i zdolnego do głębszego uczucia mężczyznę pokazywała, że ma wiele oblicz.
Jego obojętność nie wynikała z złych pobudek, ale strachu. Nie był normalnym nastolatkiem, bo wiedział, że każda dziewczyna z jaką się zwiąże, prędzej czy później się zestarzeje i umrze.
On i tak musiał by się ujawnić ukazując, że sam się nie starzeje i opuścić ją przed czasem.
Widocznie przerabiał zakochanie i złamane serce tyle razy, że stworzył tarczę z lodu przed swoim sercem.
Elsa wciąż się dziwiła, czemu ona?
Może tu chodzi o jej dar?

-Ziemia do Elsy ! Mam wysłać ekipę ratunkową by uratowała cię z twoich rozmyślań? -Anna pstrykała jej przed nosem palcami, uśmiechając się, ale widocznie zaciekawił ją ciąg dalszy.

-Na czym skończyłyśmy?- zapytała kilkakrotnie mrugając.

-Na tym, że przystojniaczek Jack tak ci się podoba, że jesteś zazdrosna o Cecyli.

-Co?!! To... Nie.. to Nie prawda!- Anna uśmiechnęła się zwycięsko klaszcząc w dłonie.

-Moja duża siostrzyczka wreszcie dorasta. Och, dumna jestem z ciebie. No już opowiadaj co z nim. Rozmawiała z nim? To dlatego się zdenerwowałaś?- Elsa ustąpiła  miejsce zaskoczenia na rzecz soczystego rumieńca na policzkach.

-Oooo. Ty się rumienisz! Wielka Królowa Lodu topnieje dla miejscowego przystojniaka. No już opowiadaj! - Elsa skurczyła się w sobie. Chciała już mieć tą rozmowę za sobą i położyć się spokojnie do łóżka, rozmyślając o Jacku.
Westchnęła, przybierając minę cierpiętnika i popatrzyła nieśmiało w zaciekawione oczy siostry.

-On mi dzisiaj pomógł. Zobaczył, że tracę kontrolę i wyprowadził mnie na zewnątrz.- Anna zrobiła gest ,,time off''.

-Czekaj. Czyli on się tobie przyglądał! Elsa to już połowa roboty z głowy. Czyli ty też nie jesteś mu widoczne obojętna. Łał!
Normalnie nas uratował przed kolejną przeprowadzką. Muszę mu podziękować. I co dalej? - Elsa uśmiechnęła się.

-Ooo! Czekaj. Wyszedł z tobą, ale ani ty ani on nie wróciliście!
 Ooooo!! Poszliście, nie pojechałaś gdzieś jego samochodem. Przyznaj! Byłaś z nim cały dzień!- Elsa zarumieniła się i przeniosła wzrok na okno.
Jej szyba była całkowicie pokryta szronem, ale gdy się lekko zmieniło percepcję widać było srebrne serduszko.
Uśmiechnęła się i zarumieniła.

-Tak byłam z nim...- tak jak Elsa przewidywała Anna z podniecenia wstała i zaczęła skakać po materacu pomimo głośnych protestów sprężyny. Piszczała przy tym, aż uszy odpadły i chowały się pod łóżko.

-Elsa ! Co z tobą?!- nim się spostrzegła, Anna pociągnęła ją za ręce, że prawie poleciała na komodę. Na szczęście Anna złapała ją w locie i zmusiła do wspólnego skakania.
Po chwili rozluźniła się i razem z siostrą śmiała się radośnie.
Gdy już zmęczone usiadły koło siebie wciąż dysząc z uśmiechami błogości na twarzach, Anna przysnęła się do siostry i oparła głowę na jej ramieniu.

-Jaki on jest?- szepnęła cicho.
 Elsa musiała się trochę zastanowić nad dobrą odpowiedzią. Nie wiedziała jak może streścić w paru zdaniach całkowity opis Jacka.

-Jest inny niż wszyscy, nawet niż ja. Mam wrażenie że jest dla mnie tajemnicą.
Chcę go poznać lepiej, bo jest zmienny. Raz radosny, ale także umie być poważny.
Jest po prostu...

-Cudowny?- dokończyła Anna. Elsa uśmiechnęła się pod nosem.

-No to słowo w pełni go nie opisuję, ale może być.- siostra zdjęła głowę z jej ramienia i po chwili, siadając na przeciw Elsy, spoglądała jej głęboko w oczy.

-Czuję coś, że to nie jest typowe zauroczenie miejscowym przystojniaczkiem, prawda?- Elsa nie musiała odpowiadać. Rumieniec, który wypłyną jej na twarz, mógł zdradzić najgłębsze tajemnice.
Anna pokiwała głową na znak, że rozumie.

-Elso, tylko, że martwię się o ciebie. To twoje pierwsze zakochanie i boję się, że ten biały palant może ci złamać serce.

-Nie. Jack nie jest taki.- Anna przewróciła oczami i posłała jej spojrzenie, które mówiło
,,niech ci będzie''.

-Ale lepiej niech uważa, bo jak coś źle zrobi, to będzie się musiał liczyć ze mną.
No dobra. Opowiadaj co robiliście u niego.- po skróconej i lekko zmienionej wersji wydarzeń i kilkakrotnym, przewidywanym przez Else, skakaniu Anny na jej biednym łóżku, siostra opuściła jej pokój, życząc udanych snów o Jacku.
Gdy została sama szybko się przygotowała do snu. Kiedy wreszcie położyła się w lekko cieplej pościeli, dopiero teraz poczuła zmęczenie dzisiejszego dnia.
Ale mimo tego czuła się wewnętrznie rozbudzona i wypełniona energią.
Jednak po chwili zasnęła i jej sny dotyczyły Jacka, ale także czegoś innego.

Znajdowała się w nieznanym i całkowicie obcym dla niej miejscu. Wszystko skąpane było w mroku, rozpraszanym tylko srebrzystym blaskiem pełni księżyca. Widziała gęste lasy, które wyprzedzały wysokie ośnieżone szczyty górskie. Jeden z nich górował nad pozostałymi. Z drugiej strony Elsa dostrzegła niewyraźny zarys królestwa z epoki średniowiecza. Leżał na brzegu morza połączony wspaniale rozbudowanym portem. Elsa nie wiedzieć czemu czuła, że to miejsce jest niezwykłe, ale także prawdziwe.
Nagle sceneria się zmieniła i znajdowała się na dziedzińcu królewskiego pałacu.
Był piękny. Cały był pokryty równo-rzeźbionym kamieniem. Jedyną przeszkodą między pałacem był gruby kamienny mur na wysokość 50 metrów. Gdzieniegdzie widać było wieże strażnicze z zielonymi szpiczastymi dachami. Sam zamek był potężny, wzmocniony od frontu wielkimi i masywnymi drzwiami z pięknymi zdobieniami. Na ich powierzchni Elsa dostrzegła ten sam złoty symbol śnieżynki co na swoich drzwiach w domu. Nagle wrota się otworzyły i ze środka wypuszczono cudowny i zarazem znajomy Elsie zapach cynamonu i jasne złotowe światło. Po chwili niepewnie wybiegła z nich młoda para królewska. Widać było to po ich misternie zdobionych koronach i zadbanych strojów. Drugie wrota od strony murów także się otworzyły i wkroczyła na dziedziniec nietypowa grupa. Elsa dostrzegła wysokiego i masywnego starca, który wcale nie wyglądał na zmęczonego swoim wiekiem. Koło niego staną Zając, na dwóch łapach, trzymający w ręku bumerang, a przy pasie miał także dziwny miecz.
Koło nich unosiła się jakby wróżka.
Miała bardzo cienkie piękne skrzydła, ale jej ciało pokrywały kolorowe pióra w pięknych odcieniach, które przy jej ruchach lekko jaśniały.
Cała grupa podeszła do władców i skłoniła im się z szacunkiem.

-Musicie uciekać. Sytuacja nie jest za dobra
Mroczne siły są zbyt potężne, aby je dalej trzymać w ryzach. Królestwo jest w niebezpieczeństwie i wy też.- przemówił starzec. Mówił to z powagą i pewnym smutkiem w niebieskich przygaszonych oczach.
Królowa objęła się za brzuch i dopiero teraz Elsa dostrzegła pewne zaokrąglenie.

-Nie ma już nadziei? Przecież Księżyc przysłał wam pomoc. Przecież pokonaliście kiedyś Czarnego Pana z jego pomocą. Dlaczego teraz jest inaczej?- wróżka podfrunęła do królowej kładąc jej delikatnie dłoń na ramieniu. Uśmiechnęła się smutno.

-Królowo, Jack bardzo nam pomaga, ale on sam nie jest niepokonany. Moce Mroka są silniejsze przez zjednoczenie się z innymi i potężniejszymi siłami ciemności. Cztery żywioły także nic nie wskórają. Nie dzisiaj.-

-To prawda. Zrobiliśmy już wszystko w obronie mieszkańców. Musimy postarać się teraz aby ich bezpiecznie ewakuować z Arendelle.- powiedział Zając niechętnie. Widać było , że nie zgadzał się z tym całkowicie. Król westchną i objął żonę, jakby bał się nagłego napadu na swą małżonkę.

-Będzie dobrze. Musimy chronić poddanych.-powiedział do żony i zwrócił się do starca.

-A co z ludem Baltazara? Czy także opuszczają krainę?- starzec posmutniał.

-Nie. Powiedział, że trolle nie opuszczają swoich świętych miejsc. Mają dostatecznie dużo mocy aby skryć się pod ziemią. Teraz skupmy się na ewakuacji. Nasturiia zaproponowała chwilową pomoc, a później zobaczymy czy odbijemy krainę.

-Dobrze. A gdzie reszta Strażników?- zapytał król.

-Jack broni miasto od strony portu. Piasek ochrania mieszkańców przed działaniami Mroka i jego koszmarów, a cztery żywioły ochraniają w miarę możliwości Cały obręb miasta.- powiedział starzec.

-Dobrze. Zarządzę ewakuację miasta. Dziękuję wam za waszą pomoc.

-Przykro nam, że Arendelle upadło. Ale nie na zawsze odbijemy je... Jest przepowiednia...

Elsa....Elsa... Elsa! Wstawaj!
Elsa poczuła jak sen się rozwiewa i nagle poczuła ból w klatce piersiowej.
Otworzyła oczy i zobaczyła leżącą na niej Annę.

-No nareszcie ! A to mi przez całe życie gadałaś, że śpię jak zabita.
Wstawaj, bo znów się spóźnimy, a to już piątek.- Anna wrzeszczała jej do ucha, ale chociaż zostawiła w spokoju jej klatkę.
Westchnęła i przetarła zasypane oczy.
Wciąż nie mogła się całkowicie otrząsnąć po minionym śnie.
Miała jakieś dziwne wrażenie, że to wszystko zdarzyło się naprawdę...

sobota, 14 lutego 2015

Rozdział 9 Proszę cię o to ryzyko...

Jack zaśmiewał się jeszcze z jej otępienia po cmoknięciu w czoło, a Elsa śmiejąc się równie głośno szturchała go łokciem w bok. Za każdym razem gdy wybuchał następnym napadem śmiechu po wylądowaniu, Elsa rumieniła się, a ognień w jej policzkach przenosił się dalej na jej ciało.
Nie chciała się przyznać, ale bardzo pragnęła, żeby Jack zrobił to ponownie.
By ponownie przyłożył swoje cudowne usta do jej skóry. By jeszcze raz ją objął i przyciągną do siebie w czułym geście, ale podejrzewała, że będzie musiała na to trochę poczekać.
Widziała, że po tylu latach, jednak hamował swoje uczucia do dziewczyn. Zaczynała podejrzewać od czego wzięła się jego ksywka.
Ice- lód.
 Nigdy by nie pomyślała, że tak pełny życia chłopak, jak Jack może mieć takie przezwisko, ale im dalej brnęła w jego przeszłość, tym więcej łączyło się i składało w pełną całość.
Jack nie miał łatwego i przyjemnego życia.
Jakby ona się czuła ze świadomością, że nikt ją nie widzi? Co by zrobiła, jakby się obudziła na jego miejscu bez pamięci, została niewidzialną i pozostawioną z nieśmiertelnym życiem z panowaniem nad żywiołem, który ją zabił?
Gdy wsłuchiwała się w jego przeszłość wyczuła ból w jego słowach.
Bolało ją to tak samo jak jego. Nękana poczuciem winy nie wiedziała, czy nadal chcę go męczyć pytaniami.
Widocznie jego świat nie był lekki i tak przyjemny jak myślała. Na początku, gdy opowiadał o nieśmiertelności i całkowitym panowaniu nad taką samą mocą jak jej, uważała za coś niesamowitego. Przypomniały jej się te różne opowiadania o superbohaterach, ratujących świat i zyskujących miłość u ratowanych przez nich dziewczyn.
Znów zarumieniła się na tą myśl.
Ale on był taką nierealną postacią z książek czy filmów i faktycznie ją ratował.
Ile razy opanowywał jej wybuchy mocy? Ile razy był przy niej gdy czuła, że traci kontrolę?
Naprawdę czuła się jak dziewczyna w opałach ratowana przez tajemniczego rycerza na białym koniu, przybywającym jej na ratunek.
Ale teraz gdy się zastanawiała trochę głębiej dostrzegała, że Jack ma swoje własne problemy.
Niby wesoły i radosny skrywał głęboko w sobie lód w sercu. Nie myślała tak wcześniej o nim, ale im bardziej go poznawała tym wiedziała, że to poczucie jest prawdziwe.

Gdy dotarli na podwórko Jacka, wcześniej nacierając się magicznym śnieżkami, które były często wielkości kuli do kręgli, a w przypadku Jacka prawdziwej lawiny śnieżnej, byli cali mokszy i zdyszani.
Elsa jeszcze nigdy tak głośno się nie śmiała. Czuła, że po tylu latach strachu i ukrywania się ze swoimi mocami poczuła gigantyczną ulgę, jakby ktoś ściągał jej powoli ogromny ciężar z barków.
Jack także się rozweselił i zapomniał o przykrej przywołanej dzisiaj wizji przeszłości.
Znów oczy błyszczały mu błękitem, a szeroki uśmiech nie znikał mu od dłuższego czasu z twarzy.
Elsa także się uśmiechała. Mimo iż byłą cała w śniegu i czuła, że jest cała przemoczona, wciąż by się śmiała.
Nawet gdy była mała i w pełni nieświadoma swojej mocy, bawiąc się z Anną tak bardzo się nie relaksowała. Zawsze miała w sobie poczucie opanowania i ciągłej powagi.
Przy Jacku mogła o tym zapomnieć. Przy nim czuła się całkowicie normalna, nie jak dziwadło, które mogłoby posłać z odmrożeniami trzeciego stopnia przyjaciół do szpitala.
Gdy stanęli na ganku przed jego drzwiami, Elsa próbowała pozbyć się wody z włosów, która już zamroziła się tworząc małe kryształki. Trudziła się z nimi zbyt długo, a po chwili usłyszała zniecierpliwione westchnięcie chłopaka.
 Jack tylko pstryknął palcami, a cały śnieg, woda i lód, jakby zebrały się wokół jego dłoni w formie niebieskiej jaśniejącej śnieżynki.
Uśmiechnął się i po chwili wizja się rozwiała, jakby przez silniejszy podmuch wiatru, w świecący błękitny pył.
Elsa wpatrywała się chwilę w pustą już rękę Jacka i dopiero po chwili uświadomiła sobie, że ma otwarte usta. Opanowując się, uśmiechnęła się przenosząc wzrok na chłopaka.

-Musisz mnie tego nauczyć.- Jack parskną śmiechem, otrzepując sztucznie dłonie.

-Jasne. Ale najpierw coś łatwiejszego księżniczko. - przeszedł koło niej otwierając drzwi do środka. Elsa wzięła głęboki wdech i ruszyła za nim.

Mogła by się już przyzwyczaić do tego pięknego zapachu wypełniającego dom Jacka i tak bardzo przypominając jego woń. Ale podejrzewała, że za każdym razem, gdy wyczuję ten słodki zapach na Jacku będzie się szeroko uśmiechać.
Jack znów wziął od niej kurtkę i tym razem zaprowadził na górę swojego domu. Elsa uśmiechała się w duchu na wizję poznania dalszych sekretów jego i jego wspaniałego domu.
Gdy chciała już ruszyć pięknie oświetlonymi, drewnianymi schodkami w górę, Jack chwycił ją biorąc na ręce i po prostu frunąc.
Elsa zaskoczona pisnęła na co Jack jak zwykle zaśmiał się ciepło. Gdy postawił ją na górze, Elsa lekko się zachwiała. Chłopak uratował ją od bliskiego spotkania z ciemnobrązowymi panelami podłogi, podtrzymując w tali i przyciągając do swojego boku.
Uśmiechnęła się z wdzięcznością i po chwili zyskała pełną równowagę.

-Musisz mnie następnym razem ostrzec, że będziesz chciał mnie porywać.- Zaśmiał się serdecznie.

-Będziesz się musiała przyzwyczaić, bo porywanie cię, stało się górującą rzeczą na mojej liście ulubionych czynności.- jego uśmiech stał się bardziej szelmowski, który mógłby podbić serce nie jednej dziewczyny, lub pozbawić ją przytomności.

-Może, ale mój żołądek, tak łatwo nie ulegnie twojemu urokowi.- Jack uśmiechał się przesuwając leniwy wzrok po jej ciele.
Elsa poczuła płomyki rumieńca tańczącego jej po policzkach, ale Jack dalej jej się przyglądał.

-Postaram się oczarować w tobie wszystko, Elso.- Uśmiechnął się, a jego oczy dziwnie pociemniały. Nie były srebrne, ani błękitne, ale jakby coś pomiędzy tymi barwami.
Tak jakby te dwa połączyły się tworząc kolejną nieznaną nikomu parę niezwykłych odcieni.
Po chwili Jack krząkną i ruszył w stronę lekko uchylonych drzwi. Elsa dopiero po chwili ruszyła za nim. Wciąż myślała o jego oczach i słowach.

Gdy weszła do środka od razu wiedziała, że ten pokój nie jest dla każdego. Jest on pełny magii i łączy się z niezwykłą postacią Jacka.
Od początku wiedziała, że ten dom nie może być takie jak inne, ale ten pokój przeszedł jej nawiększe i najśmielsze oczekiwania.

-To jest mój pokój. Nic takiego.- powiedział Jack. Elsa nie mogła zrozumieć dlaczego twierdzi, że to miejsce to nic takiego.
Taka magiczna i zaczarowana błahostka, którą można zmyć machnięciem ręki. O nie!

Był to przestronny i pełen światła pokój. Jego ściany były w delikatnym odcieniu błękitu przypominając jasne płatki w zimie. Sufit był jakby żywym obrazem nieba, z którego magicznym sposobem prószył śnieg, ale gdy dochodził do przeciętnej wysokości człowieka znikał i nie osiadał na podłodze i meblach.
Przedmioty były tutaj bardzo nietypowe, jak na pokój nastolatka. Ale Jack od kilku wieków nim był i zapewne dawno z tego wyrósł lub się po prostu znudził.
Gdy wchodziło się do środka czuć było, jakby zapach świeżego powietrza i lekką zimną temperaturę. Wchodząc dalej ciemnobrązowe panele zmieniały się w biały puszysty dywan przypominając zbierający się śnieg.
Po lewej stronie stało małe jasno drewniane biurko, którego powierzchnia przypominała Elsie, pokazaną wcześniej laskę Jacka. Pokrywał ją lśniący szron, który zdawał się jaśnieć gdy Jack przeszedł koło niego.
Dalej była stała biała kanapa zwrócona w stronę szerokiego okna z drogą na balkon.
Po drugiej stronie stało wielkie łoże, które było nienagannie posłane i zaścielone. Wojskowi mogli by być z niego dumni po rutynowej kontroli w koszarach. Koło niego znajdowała się gigantyczna biblioteczka wypełniona starymi księgami. Niektóre wyglądały na bardzo poniszczone i tknięte nieubłaganym czasem, a inne były elegancko oprawione w skórzane okładki. Na każdej widniały piękne złote napisy. Jedną z półek zajmowały nietypowe zdjęcia.
Jedne były bardzo niewyraźne i stare, inne czarno-białe, a kolejne już w kolorze i o wiele nowsze.
Zafascynowana podeszła bliżej i zobaczyła Jacka.
Wyglądał dokładnie tak samo, ale był jakby bardziej rozbawiony, jakby młodszy.
Stał koło pewnej dwójki, obejmując ich ramionami i uśmiechając się beztrosko.
Jednym z nich była dziewczyna, a drugą osobą był chłopak.
Nie mogła stwierdzić dokładnych szczegółów, bo zdjęcie należało do tych starszych i gorzej zachowanych. Ale bez trudu stwierdziła, że owa dziewczyna po lewej stronie Jacka była bardzo piękna. Jasne włosy spływały jej kaskadami, przerzucone na jedno ramię. Twarz miała piękną i radosną. Oczy duże i przyciągające pełne usta robiły z niej prawdziwą piękność.
Chłopak miał długie ciemne włosy, nachodzące delikatnie na oczy.
Był krzepki i muskularny, ale resztę skrywało zniszczone zdjęcie.

-To moi przyjaciele. Reszta wybranych, tak jak ja.- Elsa niemal podskoczyła, gdy Jack po cichu staną koło niej wpatrując się w zdjęcie. Uśmiechną się lekko, ale coś jeszcze kryło się w jego twarzy.

-Gdy nie byłem jeszcze strażnikiem i wędrowałem po świecie natknąłem się na nich. Byli tacy sami jak ja. Umarli w słusznej sprawie i dostając drugą szansę wykazania się w tej wojnie.- westchną i przeszedł dalej w stronę wejścia na balkon.
Elsa miała ochotę pozostać i przejrzeć resztę zdjęć, ale chęć pójścia za Jackiem była silniejsza.
Ruszyła dalej puchowym dywanem i wyszła przez przejście na świeże i chłodne powietrze.

Na horyzoncie powyżej zasypanych bielą koron drzew słońce po woli zniżało się do zajścia.
Niebo już lekko pociemniało ustępując występującym pow woli lekkiemu różu i fioletowi.
Jack stał wsparty rękoma o barierkę wpatrzony w dół.
Był piękny.
Lekko zgarbiona pozycja jego ciała ujawniała napięte i rysujące się pod luźnym materiałem bluzki mięśnie. Jego białe włosy w całkowitym, ale cudownym nieładzie w tym świetle stawały się niemal srebrne.
W jego postawie było pewne napięcie.
Elsa podeszła do niego opierając się podobnie koło niego i wbijając wzrok w zachodzące słońce. Już znikało za gęstwiną, ale pozostawiało jaśniejący złoty blask.
Przeniosła wzrok na Jacka, który znów się jej przyglądał.

-Wciąż tu jesteś.- stwierdził. Elsa skrzywiła się nie rozumiejąc tonu jego głosu. Jakby nie mógł uwierzyć, że jest koło niego.
Przybliżyła się bardziej niby nieświadomie jeżdżąc palcem po jego dłoni.

-A dlaczego miało by mnie tu nie być?- zapytała wpatrując się w jego twarz. Zamrugał kilkakrotnie swoimi gęstymi rzęsami i nachylił się do niej bliżej.

-Nie przeraża cię to wszystko?- zapytał unosząc brew. Elsa uśmiechnęła się smutno.

-Nie. Obawiam, że to ty się boisz pokazać prawdziwego siebie komuś innemu.- Jack westchną i spuścił wzrok.

-Elso. Ty masz jakąś przyszłość. Możesz pójść dalej. Masz tyle możliwości, a ja stoję w miejscu. Jestem i już na zawsze pozostanę w wiecznej wojnie. Jak mogę się przed tobą otworzyć skoro ty za kilkadziesiąt lat odejdziesz. Już teraz się boję Elso. Ale tego, że wiem jak to się wszystko skończy.- popatrzył jej głęboko w oczy.

-Ja cię stracę.- Elsa zamrugała szybko, zaskoczona.

-Już teraz Elso czuję do ciebie coś co w przyszłości będzie mnie powoli niszczyć. Po twoim odejściu, będę żył dalej, ale nie tak jak kiedyś. Będę wstawał ze świadomością, że jak głupi otworzyłem swe serce na uczucie przed którym od tak dawna się bronię. Ja się... boję. Ale nie tego o czym myślisz.- Elsa nie wiedziała co powiedzieć.
On miał racje. Jest tylko śmiertelniczką nawet jeśli ma niezwykły i taki sam dar co on, to zawsze Jack będzie nieśmiertelny.
Gdyby im się jednak udało, ona po kilkudziesięciu latach zestarzała się by, a on pozostał by młody.
Poczuła gorycz i beznadziejność tej sytuacji.
Ale z drugiej strony, czuła coś znacznie potężniejszego od obaw przyszłości.
Teraz wiedziała dokładnie co to jest. Poczuła, że nigdy nie bezie na to tak gotowa jak teraz.
Przybliżyła się do niego jeszcze bardziej, tak że teraz niemal stykali się nosami.

-Proszę...- powiedziała cicho. Zdziwiony jej słowami zmarszczył brwi.

-Co co mnie prosisz?- zapytał. Elsa spuściła wzrok i poczuła gorąc w policzkach.

-Proszę cię o to ryzyko. Chcę tego. Ja...- nie skończyła, bo Jack nachylił się do niej do końca delikatnie muskając jej wargi swoimi. Elsa poczuła się jakby ktoś potraktował ją paralizatorem.
Najpierw zaskoczona, ale ten impuls był jak początek pełnego i nieświadomego już przepływu prądu.
Pogłębiła pocałunek, a on przyciągną ją bliżej do siebie. Czuła jak jego silne ręce obejmują ją delikatnie w tali, jakby była dla niego zbyt krucha.
Odniosła to jak wyzwanie.
Zarzuciła swoje dłonie na jego szyję i jakby poczuła, że miedzy pocałunkami Jack się śmieje.
Chyba zrozumiał i jego pocałunki jak i objęcia stały się bardziej namiętne i mocniejsze.
Gdy odsunęli się od siebie by zaczerpnąć tchu oboje szybko oddychali i patrzyli na siebie z uśmiechem.

-Chodziło ci o to ryzyko?- zapytał łobuzersko, łapiąc ją mocniej w tali i przysuwając do siebie, że nie dzieliła ich już żadna wolna przestrzeń.
Elsa uśmiechnęła się i już nieczuła się onieśmielona. Czuła, że mogła by wykrzyczeć całemu światu, że jest najszczęśliwszym dziwolągiem na świecie.
Przejechała dłonią po jego policzku, uśmiechając się szerzej.

-Coś w tym rodzaju.- zaśmiał się, przytulając ją do siebie.

-Czuję, że w przyszłości będę tego żałował.- mruknął, ale nie rozluźnił uścisku.

-Tego, że mnie pocałowałeś?- zapytała. Poczuła jak się śmieje.

-Nie. Tego nigdy nie będę żałował, księżniczko.- wypuścił ją z objęć, ale po chwili złapał ją za rękę.
-Chodźmy, bo Anna mnie i ciebie zabiję, jak nie wrócisz do domu przed wieczorem.- Elsa znała
możliwości swojej siostry i fakt, że uciekła nagle ze stołówki nic jej nie mówiąc, może pewnie jej się nie spodobać.
Bała się na samą myśl, że teraz jej siostra drukuję zdjęcie Elsy i oblepia całe miasto.

-Tak. Masz rację.- zaśmiał się i nachylił.

-Uprzedzam, że cię porywam.- Elsa nie zrozumiała z początku, o co mu chodzi, ale gdy poczuła mocne szarpnięcie i mocne powiewy wiatru zrozumiała bez zbędnych pytań.
Jack tym razem leciał spokojniej, przytulając ją bardziej swobodnie i czule do siebie. Wciąż się łobuzersko uśmiechał, a oczy w blasku zachodzącego słońca jaśniały.

-Nie powiedziałeś mi, czego będziesz w przyszłości żałował.- powiedziała bez namysłu, ale wolała nie zważać na to, że zaraz ją zostawi. Jego uśmiech się pogłębił.

-Że nie zrobiłem tego wcześniej...






czwartek, 12 lutego 2015

Rozdział 8 Wiązanie się ze mną nie jest rozsądne

-Jack, powiedź mi, że tylko głupio sobie żartujesz.- obdarzył ją tym swoim urzekającym i melodyjnym śmiechem, ale nawet, to nie powstrzymało jej drżenia kolan i łomotu serca. Miała wrażenie, że zaraz wyskoczy jej z piersi i poleci jako pierwsze.
-Oj księżniczko, nie mów, że się boisz. Jesteś ze mną. No powinnaś się raczej mnie bać.-przybliżył się bardziej niemal stykając ją ze swoim ciałem.
 -A boisz się?- zapytał unosząc jedną brew do góry.
-Nie. Ale boję się, że mnie zabijesz, a ja nie jestem, jak ty supermanem, pamiętasz.
-Jestem lepszy od Supermana.- złapał ją w pasie, przysuwając do swojego torsu.
Elsa zarumieniła się i przez chwilę zapomniała gdzie jest.
A nie powinna zapomnieć. Była właśnie na dachu domu Jacka i stała tuż przy stromym i obrzeżonym przez lód skrawku obniżenia.
Jeden krok i czekałaby ją szybka zjeżdżalnia skończona nieprzyjemnym akcentem w formie połamania się i jazdy karetką do szpitala.
Ale jednak, gdy była tak blisko niego... Obejmował ją tak naturalnie, a ona pasowała do niego niemal idealnie. Jego silne ramiona wokół niej, były dla niej ochroną przed wszystkimi niebezpieczeństwami. Jego serce, które biło równo z jej niemal jakby razem tworzyły nową symfonię. Ich wspólne oddechy, które były takie same, jak temperatura ich ciał. Tak samo chłodne, a jednak czuła ciepło jego ciała. Czuła jak lekko drży, albo to ona... Wszystko było tak cudowne i niemal nierealne.
Nawet nie zdążyła się otrząsną i zaprotestować, gdy wiatr się wzmocnił i uniósł ich w górę, jakby byli lekkimi piórkami.
Wtuliła się bardziej w jego ramionach i teraz usłyszała tłumiony przez wiatr jego śmiech. Nie był kpiący, ale raczej objawem czystej euforii.
Dopiero teraz przypomniała sobie, że przy odlocie krzyczała jak najęta.
Spróbowała się uspokoić, ale jej nie wychodziło. Zamknęła przerażona oczy, ale po chwili poczuła przyjemny oddech przy swoim uchu.
-Spokojnie. Jestem przy tobie. Nic ci się nie stanie. Przysięgam na życie, a teraz otwórz oczy.- posłuchała brnąc przez ciemność zamkniętych powiek i wynurzając się na światło. Gdy otworzyła oczy stali już na zaśnieżonej ziemi.
-Jak...?- zdumiona nawet nie zorientowała się, że Jack trzyma ją w ramionach, a oni już nie lecą w przestworzach niosących ich przez wiatr.
Zarumieniona spojrzała na jego rozpromienioną twarz i szeroki uśmiech. Jego oczy jeszcze nigdy tak bardzo nie błyszczały błękitem. Były jaśniejsze i czystsze już od samego nieba, a ono nie równało się z nimi.
Mogłaby leżeć i wpatrywać się w nie godzinami czując, że zaraz zobaczy jakąś iskrę lub żywy płomień.
Jack postawił ją delikatnie na ziemi, nie spuszczając wzroku. Jego uśmiech z każdą sekunda się zmniejszał, a pojawiało się wahanie.
Sama tak się czuła. Miała ochotę go pocałować. Nigdy nie czuła czegoś tak potężnego, że by zrobiła wszystko dla tego jednego gestu. Zamroziła by jakoś wszystkie oceany na świecie by ją pocałował.
Ale on wycofał się od niej i spochmurniał. Trzymał ją wciąż za rękę, ale był dla niej zbyt daleko. Westchnął ciężko i spojrzał w dal.
-To moje ulubione i zarazem najbardziej znienawidzone miejsce.- Elsa wcześniej nie zważała na otaczający ją widok, ale gdy tylko przeniosła wzrok wyrwało jej się coś takiego jak ,,Oooch''.
Czuła się jak Alicja w Krainie Czarów, lub jak księżniczka w jakimś magicznym miejscu.
Stała przed małym zamarzniętym jeziorkiem, pokrytym lekkim szronem, ale nie to było niezwykłe. Wszystko wokół było całkiem zamrożone i ozdobione przepięknymi i wymyślnymi wzorkami, jakby jakiś artysta wystawiał tu swoje arcydzieła.
Każde drzewo wraz z pniem i zamrożonymi liśćmi wyglądało jakby było stworzone z lodu. Niemal mogła przejrzeć je na wylot w zamazanym i zniekształconym obrazie.
Nagle coś sobie uświadomiła. Wszystkie drzewa naprawdę były z lodu, każdy był ozdobiony puchowymi koronami i małymi sopelkami niczym kiście winogron na krzewach. Krzaki wyglądały jak puszyste kule śniegu, ale tak prawdziwie wyglądające.
Była w środku magicznego zakątka, a nad nią świeciło słońce rozświetlające swoimi promieniami lód. Wszystko jaśniało i błyszczał, ale się nie rozpuszczało.
Oniemiała niechętnie przeniosła wzrok na Jacka.
Miał poważną i chyba zbolałą miną. Jego oczy przybrał odcień na pograniczu błękitu i srebra. Wpatrzony był w jeziorko, tak intensywnym wzrokiem, że Elsa dziwiła się lodu, że jeszcze nie stopniał.
Przybliżyła się do niego, czując jakby jego dłoń robiła się zimniejsza, a on zamieniał się w lodowy posąg.
-Jack? Wszystko w porządku?- zapytała niepewnie. Przeniósł powoli na nią wzrok, ale myślami był gdzieś daleko. Elsa czuła się w jego spojrzeniu jak widmo, którego on nie dostrzegał.
-Jack.- przyłożyła drugą dłoń do jego policzka wyczuwając uwydatnione kości policzkowe i dziwne zimno. Po chwili to wrażenie znikło, a jego dawne dla niej ciepło powróciło razem z jego przytomnym spojrzeniem.
-Co się dzieje? Dlaczego nienawidzisz tego miejsca, jest piękne.- uśmiechną się słabo i jakby zbladł.
-Oczywiście, że jest dla ciebie piękne. Sam je stworzyłem, a wcześniej ono mnie.- Elsa nie rozumiała znaczenia jego słów.
-Jak mogłeś je stworzyć, jeśli ono zrobiło najpierw ciebie? Nie rozumiem.- westchną przymykając powieki i przekręcając głowę w stronę jeziorka.
-Ten staw to miejsce mojej śmierci Elso, oraz początek mojego nieśmiertelnego życia. - wpatrywała się w niego w milczeniu czując, że Jack znów ucieka gdzieś myślami. Ale tym razem wiedziała, że to była jego przeszłość. Jego historia spod 400 lat.
- To miasteczko kiedyś nazywało się Burgess.- uśmiechną się pod nosem.- Później po mojej przemianie, zmieniono nazwę na Hoarfrost. Zapewne sama domyślasz się przyczyny tej zmiany.- jego uśmieszek zrobił się bardziej łobuzerski. Elsa bez trudu wyobraziła sobie Jacka, który hulał po świecie zamrażając i oszraniając wszystko co popadnie. Patrzyła na tego Jacka, który miał ponad 400 lat, ale czy się przez ten czas zmienił? Zastanawiała się jaki był na samym początku.
-Mieszkałem tutaj z moją matką i siostrą. Nie była to wielka osada, głównie złożona z małych drewnianych domków. Żyliśmy tu z łowów, oraz wyrobów mieszkańców.
Mój ojciec wyruszył raz na wyprawę. Podobno coś nękało i straszyło ludzi. Nie wiedziałem co, ale podobno według świadków było to jakieś dzikie monstrum. Mężczyźni założyli od razu, że to szok i prawdopodobnie napadł ich jakiś rozjuszony niedźwiedź.
Zebrała się grupa wraz z moim ojcem Jacksonem.- westchną.
-Jackson? A ty masz na imię Jack?- uśmiechną się szelmowsko.
-Dostałem po nim imię, ale zawsze nazywano mnie Jack i tak już zostało.
Gdy grupa wyruszyła o świcie, nie wróciła, aż po dwóch dniach. Ale nie było wszystkich. Z dwunastu ludzi wróciło trzech, którzy nie byli już sobą.
Uznano, że postradali rozum, bo mówili o okropnym gigancie, spowitym ogniem i pomniejszym w szacie z cieni.
Nikt im nie uwierzył.
Wyprawiono pogrzeb po uznaniu reszty za zmarłą i tak zostaliśmy sami z matką.
Przez utrzymanie dwójki dzieci, było matce ciężko, ale dzięki przyjacielowi rodziny Willowi, jakoś dawaliśmy radę. Niestety mało ją widywaliśmy.
Pracowała u pobliskiej bogatej rodziny jako sprzątaczka. Ale i tak było to daleko. Sama podróż zajmowała jej godzinę, a zostawała tam do późna.
Więc wychowywaliśmy się z Emily sami.- Elsa wyobrażała sobie Jacka jako troskliwego kochającego brata, ale także jako kogoś zabawnego i  żywiołowego. Nie mogła pojąć, że mógł być odpowiedzialny za siebie i siostrę jeszcze jako dziecko.
Ale teraz gdy patrzyła na niego, widziała w jego postawie przeżyte przez niego wieki. Bez trudu widziała go jako odpowiedzialnego strażnika w walce ze złem, ale wtedy...
-Pewnie nie widzisz mnie wtedy jako poważnego dzieciaka.- stwierdził, a Elsa po chwili zdała sobie sprawę, że zwraca się bezpośrednio do niej. Tak się zamyśliła wciągnięta w jego przeszłość, że musiała kilkakrotnie zamrugać i potrząsnąć głową, aby się otrząsnąć.
-Masz rację, ale dobro mojej siostry zawsze było na pierwszym miejscu.
W miasteczku widziano we mnie urwisa, a o to z moim wyglądem nie było trudno. Sprawiałem małe problemy w wiosce i robiłem kawały. Byłem tym zabawnym chłopakiem, który rozśmieszał innych przy ogniskach w wiosce i zabawiał młodsze dzieciaki. Ale także zajmowałem się Emily.
Spędzaliśmy ze sobą sporo czasu. Uczyłem ją, pilnowałem...chroniłem.
Ale pewnego dnia prawie zawiodłem swoją głupotą i lekkomyślnością.- westchnął, a na jego twarzy pojawił się gniew.
-Matka została wyrzucona z pracy. Powiedziano jej, że potrzebują kogoś bardziej zdolnego. Gdy siedziała w domu, martwiąc się o nasz los, często wpadała w rozpacz.
Nie chciałem żeby Emily tak ją widziała, jako kogoś słabego.
Wychodziliśmy zawsze wtedy z domu do rodziny Willa, ale ,,tego'' dnia...- przeczesał ręką włosy.
-Zabrałem ją na łyżwy, pożyczone od dzieciaków Willa.
Pamiętam dobrze, że moje były za małe, a Emily za duże.
Wszystko zapowiadało się dobrze, ale wyjechaliśmy na sam środek, a tam lód był cieńszy.
Była za daleko, a pęknięcia się pogłębiały i już przepuszczały wodę. Pamiętam tak dobrze jej przerażenie w oczach....- zamkną swoje i skrzywił się.
-Chciałem ją pocieszyć. Powtarzałem, że wszystko będzie dobrze, że będzie się z tego śmiać, jak już wrócimy z tego cało.
Wtedy dostrzegłem to.- w mgnieniu oka Jack wyciągną rękę i pochwycił jakby chmurkę burzową, która się wydłużyła tworząc jakiś kształt. Nagle z normalnego obłoczku, utworzyła się laska.
Był to najzwyczajniejszy drewniany kij, który na górze był lekko wygięty w kształt kanciastego łuku. Jednak dziwne było to, że jakby lekko jaśniała, a na jej powierzchni szron był prawie błękitny koło trzymanej ją dłoni Jacka.
-Posłużyłem się nią i odciągnąłem Emily na bok. Niestety zachwiałem się i zyskałem równowagę, dopiero na popękanej tafli.
Pamiętam głośny trzask i rozmazany obraz Emily. Słyszałem jeszcze swoje imię, a potem była tylko ciemność.
Czułem, że płuca mi płoną, ale zimno mnie obezwładniło.
 Tonąłem i umarłem...
Księżyc przez jedną noc sprawdzał moje życie i zobaczył coś we mnie. Dlatego zostałem strażnikiem, ale Jackiem Frostem , bo uratowałem siostrę od śmierci przez żywioł, który teraz mam w posiadaniu.- przeniósł wzrok na nią.
-Wszystko to, zdarzyło się tutaj Elso. Ten staw jest miejscem mojej śmierci i moich narodzin.- Elsa spojrzała z przestrachem w stronę lśniącej tafli lodu na jeziorku. Przedtem wyglądała tak pięknie i cudownie, ale teraz na ten widok przechodziły ją dreszcze.
Tutaj zginą Jack ratując swoją siostrę... ale także powrócił. Gdyby nie to, nigdy by nie spotkała Jacka.
Czy on zastanawiał się kiedyś nad tym jak wyglądałoby jego życie, jakby nie wybrał się tego dnia na łyżwy, jakby nie uratował siostry i nie umarł?
Otrząsnęła się z tej myśli.
Gdyby tak było, Jack by teraz z nią nie stał i możliwe, że byłoby gorzej na świecie.
Popatrzyła na niego i nie widziała już tylko jego zniewalającego wyglądu, ale także jego poświęcenie i dobro. Jakby  w jej oczach jaśniał, spowity poświatą.
Spojrzał na nią z niepewną miną.
-Zrozumiem jeśli cię wystraszyłem i masz dość mojego świata Elso.
Wiązanie się ze mną nie jest rozsądne, a mój świat nie jest wcale bezpieczniejszy.- Elsa podeszła do niego bliżej, że niemal stykali się nosami.
Jego oczy wciąż były srebrne, ale jakby niebieski kolor przebijał się przez niego koło źrenic.
-Jesteś najcudowniejszą osobą jaką kiedykolwiek spotkałam. Wątpię by był ktoś kto równałby się z tobą. Poświęciłeś się dla siostry, walczysz o dobro świata i ty myślisz, że ja cię teraz zostawię Jacksonie Froście, bo poznałam twą historię.- uśmiechną się szelmowsko na dźwięk swojego całego imienia.
-Przez to, że mi powiedziałeś już się mnie nie pozbędziesz. Może to ty powinieneś pomyśleć czy chcesz mnie dalej wiązać ze swoim światem, bo ja już czuję się jego częścią.- Przejechał palcami po jej policzku i delikatnie musną kciukiem jej dolną wargę. Zadrżała przez lekki impuls, spoglądając na niego wyczekująco.
Ale nie...
On tylko westchną z lekkim uśmieszkiem i wziął ją szybko na ręce.
-Jeśli przeżyjesz ten lot bez krzyku, pomyślę czy cię dalej wiązać z moim światem.- Elsa zwątpiła już w swoje uczestnictwo.
-To nie fair. Wiesz, że mi się nie uda.- zaśmiał się znów radośnie tak jak przed pierwszym lotem.
Nagle zrobił coś co Elsę po prostu zamurowało. Nachylił się nad nią lekko i pocałował powoli jej czoło. Zszedł niżej i wymruczał jej praktycznie przy uchu.
-Wierzę w ciebie.- już nawet nie poczuła jak zmógł się chłodny wiatr i jak oderwali się od ziemi. Wciąż czuła jego delikatne i ciepłe usta na swoim czole i jego przyjemny miętowy oddech, łaskoczący jej skórę.
Chyba jednak miała jakieś szanse na dalsze zapoznanie jego świata, bo podczas lotu myślami wciąż była tam na ziemi, pośród lodowych drzew i zamarzniętego jeziorka.

środa, 4 lutego 2015

Rozdział 7,,Chcesz być cześcią mojego szaleństwa?''

Elsa dzięki Jackowi dotrwała do końca lekcji wciąż zapatrzona w jego błękitne oczy. Przez cały czas uśmiechał się, a ona dopiero po kilku minutach spostrzegła, że kurczowo trzyma się jego dłoni. Ale nie chciała go póścić.
Jego dłonie były wręcz idealne. Nawet bliskie kontakty z siostrą, przytulanie, całowanie w policzek, było ciężkie dla Elsy, przez jej niską temperaturę. Każdy dotyk z innymi był jak stykanie się z gorącym grzejnikiem.
Ale Jack był inny, jakby stworzony dla niej. Jego skóra była wręcz przyjemna, jakby byli tak samo zimni.
 Dochodziło też to co czuła, gdy trzymała go za dłonie. Jakby małe wiązki prądu przepływały przez jej ciało, wysyłane od niego w prezencie.Nie były bolesne lecz miłe i wprawiające Else w przyjemne dreszcze.
Gdy zadzwonił dzwonek dopiero teraz go wypuściła i spłonęła rumieńcem. Jack zaśmiał się rozbawiony i chwycił szybko książkę od hiszpańskiego, zmierzając w stronę wyścia.
Elsa dzisiaj nie była sobą. Ale czy wyjątkowo dzisiaj, czy raczej od kiedy spotkała, a raczej staranowała Jacka? Nie uważała na zajęciach, a nawet nie była przygotowana i to wszystko dlatego, że jej świat kończył się na Jacku. Jakby nic nie było tak istote niż patrzenie na niego, podziwianie, dotykanie... Nawet jej strach przed oceną innych osób.
Gdy wychodził z klasy poczekał na nią, a ona nie pohamowała uśmiechu.
-Dlaczego się uśmiechasz?- zapytał zaciekawiony przechylając słodko głowę na bok.
-No wiesz. Ostatnio nie czekałeś na mnie, a wylatywałeś jak najszybciej z klasy. Muszę się...no wiesz, przyzwyczaić.-zaśmiał się idąc z nią w stronę stołówki.
-Oby. Nieźle oberwałem wczoraj, ale warto było.- Elsa spojrzała na niego z przestrachem, a on skierował na nią wzrok i tylko wzruszył ramionami.
-Nie powinienem się z tobą zadawać. Takie są zasady.-
-Dlaczego?
-Dlaczego nie powinienem się z tobą zadawać, czy dlaczego są takie zasady?- zapytał rozbawiony.
-I to i to.- on tylko przyspieszył i ruszył w stronę korytarza łączącego budynki.
-Mówiłem, że powiem ci u mnie.- Elsa uśmiechnęła się i ruszyła za nim.
Myśl, że może pojechać z nim, jego samochodem, do jego domu wprawiało ją w euforię.
Po prostu marzyła o poznaniu Jacka. Nikt go tak nie znał i chyba tak nie pragną tego.
Ale ona tak. Chciała wiedzieć wszystko. Może to był objaw natrętstwa, ale nie obchodziło to jej. Nie kiedy mogłaby być najbliżej niego.

W stołówce przy ich stoliku byli już wszyscy.
Lauren rozmawiała z Billim pochylona nad nim, co wyglądało ciekawie z jego niskim wzrostem. Przed sobą trzymali podręczniki od matematyki i chyba coś przerabiali.
James siedział koło Roxy i też zachowywali w ciszy i sekrecie swoją rozmowę. James miał na sobie sportową bluzkę ich drużyny koszykówki, a jej kolory świetne pasowały do jego ciemnej skóry. Roxy była ubrana, tak że Elsa nigdy by nie pomyślała.
Miała czane spodnie owszem, ale do tego różową bluzkę z jednorożcem.
Kto by pomyślał, że ona budząca respekt i przestrach, miała by coś takiego niewinnego na sobie.
Bennettowie siedzieli koło siebie obok Anny i Kristoffia. Śmiali się i żartowali, a Anna wyglądała na spiętą i lekko zarumienioną.
Kristoff siedział zrelaksowany i bardzo zadowolony. Tak jak jej siostra, często zerkał potajemnie na Annę.
Elsa nie wiedziała jak układają się ich relację, ale widać było, że coś się kroi.
-Jack! Chłopie, ominęła cię niezła bitwa przed lekcjami. Wczoraj coś się zmyłeś, ale żeby opuszczać coś takiego. Kapucha poślizgnęła się i poleciała prosto w ramiona naszego Jamsa. Nabiła mu niezłego guza.- Elsa nie wiedziała od razu kim była Kapucha, ale po zachowaniu Roxy już zrozumiała.
Odepchnęła Jamsa od siebie i już miała zamiar podejść z pięściami do Jamiego, który stał niewzruszony uśmiechając się z triumfem na twarzy.
Roxy była już tak czerwona, jakby miała na policzkach dwie dojrzałe wiśnie. Podchodziła już do niego z pięściami, ale Jack szybko znalazł się koło niej i położył jej dłonie na ramionach.
-Spokojnie Roxy. Wiesz jaki jest Jamie.- Jamie prychną, a Roxy warknęła.
Nagle stało się coś co chyba nikt inny, oprócz Elsy nie zauważył.
Przed twarzą Roxy zatańczyły przepiękne niebieskie iskry, które błyszczały w świetle lamp na stołówce. Po chwili Jack się uśmiechną, a dziewczyna poszła jego śladem.
Spojrzała na Bennetta trochę mniej morderczo, ale nadal z groźnym błyskiem w ciemnych oczach.
-Frost ma racje. Załatwię cię na wf-ie. Dzisiaj jest basen chłoptasiu. Uważaj, bo na basenach zdarzają się przypadki podtopienia. -usiadła zadowolona, wciąż zabijając go wzrokiem. Jamie lekko zbladł, ale zaraz znów się uśmiechał.
Jack przetarł dłonie i usiadł także dziwnie zadowolony. Od razu jak na komendę przysunęła się do niego Cecyli. Świergocząc jak nakręcona.
Zajęła miejsce Elsy, więc pozostało jej tylko krzesło koło siostry i Billa.
Nie miała wyboru i na przeciw stołu oglądała jak Cecyli podrywa Jacka.
Nie robiła tego delikatnie, zmysłowo tylko prosto z mostu i całkowicie otwarcie.
Założyła dzisiaj obcisłą czerwoną bluzeczkę, spod której wystawał kawałej jej koronkowego stanika. Miała na sobie krótką ciemną spódniczkę, która sięgała jej do połowy ud.
Elsa zastanawiła się czy nie wywołać później lekkiego i zimnego podmuchu. Ale znając Cecyli mogła by to wykożystać, sama unosząc materiał go góry.
Mrugała do niego, jakby jej coś wpadło,  robiąc jeszcze do tego maślane oczy.
Nagle objęła jego ramię, ale najbardziej zdziwiło Elsę to, że Jack się nie odsuną. Mówił coś do niej lekko pochylony i całkiem spokojny, a ona się głupio uśmiechała. Zachowywali się jak normalna para przyjaciół, ale dlaczego Elsa nie mogła dotknąć jego dłoni? Dlaczego ona mogła?
Elsa poczuła się jak przed chwilą Roxy. Zacisnęła mocno pięści i szczeki spuszczając wzrok. Nie wiedziała dlaczego ją to tak bardzo denerwowało.
Ale uważała, że jeśli Cecyli może go dotykać, a ona tylko czasami, za wielką niesprawiedliwość. Poczuła w ustach okropny smak, a oczy robiły się jakieś wigotne.
Po chwili obezwładniającej ją goryczy, poczuła jak ktoś ściska jej ramię. Odwróciła się i zobaczyła Jacka. Był dziwnie zmartwiony, a brwi miał mocno ściągnięte. Wyglądał na zaniepokojonego.
-Chodź. Musimy iść.-powiedział cicho, aby nikt inny tego nie usłyszał, ale Elsa nie miała zamiaru go słuchać. Wciąż była zła.
Westchną i pociągną ją mocniej za rękę, przez co wyskoczyła dosłownie z krzesła prosto w jego ramiona. Nie czekając na zgryźliwe uwagi innych, objął ją ramieniem i popchną w stronę wyjścia.
Była zbyt zdziwiona i zaskoczona, by protestować i zważać na pozostałych znajomych.
Patrzyła na niego, a jego oczy znów był srebrne.
Był zły, smutny, a może wciąż zdenerwowany? Nie wiedziała, ale ją to zaniepokoiło.
Tak się na niego zapatrzyła, że nie zauważyła, że już wyszli z budynku i teraz stali na parkingu. Chciała go zapytać o co chodzi, ale zaprowadził ją dalej i otworzył szybko drzwi od swojego samochodu.
-Nie możemy uciec z lekcji.- zaprotestowała, ale widocznie go rozbawiła, bo się lekko uśmiechną.
-A dlaczego? Przypominam ci, że teraz mamy basen ,,Królowo Śniegu''. Więc i tak byśmy się zmyli. No chyba, że chcesz im zasponsorować zimną kąpiel?- uniósł jedną brew jakby naprawdę pytał ją na serio, czy chciała celowo zamrozić parę osób z klasy.
-Dlaczego, się tak zachowywałeś?- zapytała obejmując się ramionami. Wciaż ją  bolało to, że ,,jakaś Cecyli'' może go tak naturalnie dotykać. Ale on widocznie źle ją zrozumiał.
-Hej księżniczko. Jakbyś tam została, zamroziłabyś całą stołówkę. Mnie to nie przeszkadza. Sam lubie komuś przymrozić uszy w zaspie, ale bez przesady. Obrazisz kucharki i kto będzie gotował? Ja nie widzę się przy garach.- Elsa uśmiechnęła się, ale nadal była spięta.
 Jack wzruszył ramionami i wślizgną się na miejsce kierowcy.
Westchnęła cieżko, rozglądając się wokół, ale nikogo nie było.
Nie miała zamiaru jechać na basen, ale czy była gotowa na otwartą rozmowę z Jackiem?
Nie... Ale i tak weszła do środka.

-Jack! Proszę cię! Zwolnij, chcę żyć i nie zapoznawać się blisko z tutejszymi drzewami.- Elsa od ponad pietnastu minut dosłownie wtapiała się w czarno-skórzane fotele w samochodzie Jacka. Nie wiedzia z jaką prędkości gnali i nie miała zamiaru otwierać oczu, aby sprawdzić, gdzie znajduję się obecnie wskazówka na prędkościomierzu.
Usłyszała jak Jack śmieje się i po chwili ich pęd przez obrzeża miasta się zmniejsza.
Jej żołądek się buntował, a serce podchodziło do gardła, ale jednak obecność Jacka koło niej...tak bliska, dodawała jej otuchy.
-Ty naprawdę chcesz się zabić, ale postaraj się mnie nie wciągać w swoje warjactwo.- nagle zaczęli ostro hamować, a Elsa gdyby nie pasy wpadła by z impędem na przednią szybę. Ale to nawet nie było przyjemne. Pas wbił jej się mocno w brzuch i otarł się boleśnie o szyję.
Otworzyła oczy, zdumiona i zobaczyła Jacka, który pochylał się nad nią z groźną miną. Jego oczy były czystym lśniącym, srebrem, ale biła od nich złość.
Miał ściągnięte brwi i zmarszczony lekko nos tak , że przypominał jej dzikiego wilka.
-Powiedz mi. - zaczął powoli. -Czego ty chcesz?- zapytał z powagą, wyrzutem i dziwną nieprzyjazną mocą w tonie jego głosu, na który się wzdrygnęła.
 Mogła by się teraz go bać, ale jednak była tylko zdziwiona. Dlaczego się tak zachował?
-O co ci chodzi?-westchną, a jego  rysy tylko delikatnie się wygładziły, ale wciąż był cały napięty.
-Mam cię nie mieszać w moje szaleństwo!? Na wszechobecny mróz bieguna! Idziesz za mną na zachodnią stronę. Wypytujesz o mnie ludzi i chodzisz za mną rządając odpowiedzi, ale gdy chcę się dla ciebie narazić i wszystko wyjaśnić ty się wycofujesz!
Księżniczko, powiedz mi więc proszę, bo już nie wiem. Czy chcesz się w ,,to'' mieszać, czy mam cię odwieźć spowrotem do domu?- Elsa nie mogła znaleźć słów. Miała rozwarte usta i chciała parę razy coś powiedzieć, ale nie mogła. Patrzyła na zezłoszczonego Jacka, który oznajmił jej przed chwila, że to on, chcę jej o sobie opowiedzieć, a Elsa się waha.
-Dlaczego się narażasz?- widocznie zaskoczyła go tym pytaniem, tak jak samą siebie.  Opadł zdziwony na fotel z uniesionymi brwiami. Przeniósł wzrok na zaszronioną szybę od jego strony, lekko dotykając jej powierzchni. Wyglądał na zamyślonego, ale już nie na wytrąconego z równowagi.
-Nie wiem.- odparł po minucie.
-Co?- zapytała głupio, po czym wreszcie lekko się uśmiechną.
-Nie mam bladego pojęcia, dlaczego mam zamiar ci wszystko wyjaśnić, narażając się na ich złość i gniew.
-Kim są? Zagrażają ci?- parskną śmiechem, przenosząc wzrok na nią.
-Oni? Zagrażają.- zaśmiał się.- Nie w tym sensie. -nerwowa atmosfera stopniowo opadała, a Elsa dopiero teraz zobaczyła, że przez wybuchu Jacka, zamroziła całą deskę rozdzielczą, radio i kierownicę w jego samochodzie.
Podąrzył za jej wzokiem i uniósł brew do góry.
-Wybacz. Nie chcałem cię przestraszyć.- przejechał rozkojarzony dłonią, po powierzchni lodu, a on powoli znikał, zmieniając się w małe krople wody.
Elsa wytrzeszczyła oczy.
-Jak ty to zobiłeś?
-Przecież nie chcesz się mieszać w moje szaleństwo.-uśmiechną się łobuzersko. Urochomił silnik, obkręcając się w jej stronę.
-To gdzie panienkę zawieźć?- zapytał udając oficjalny ton szofera.
-Do szaleństwa.- zaśmiał się i ruszył, ale tym razem wolniej.

Teraz wiedziała, że to kompletne szaleństwo. Jechała z najprzystojniejszym chłopakiem w mieście i chyba, nie... Napewno, na świecie, jego luksusowym samochodem w stronę wielkiego domu z białego kamienia.
Znajdował się blisko zachodniej strony miasta, ale jednak nie była to tak okropna okolica jak w pobliżu baru.
Śnieg tu nigdzie nie zalegał, a jaśniał nienaruszoną bielą i lśnił pokryty lekkim lodem w blasku słońca. Aż dziw, że jednak tu jakieś promienie dochodziły.
Jego dom znajdował się w głębi lasu stworzonego głównie z wysokich sosen, o grubych zaszronionych pniach. Ich korony były żywo zielone, ale nawet mróz nie ukrywał ich świeżego koloru.
Nie wiedzieć dlaczego uśmiechnęła się na jakąś odmianę, niż biały kolor.
Nie było tu innych domostw tylko ten jeden potężny budynek.
Wyglądał jakby jego ściany były wyciosane z wielkiego bloku kremowego marmuru. Okna były duże ozdobine drewnianymi, ale starymi ramami. Z daleka dostrzegła, że jednak pomimu wielu lat widać było na nich piękne wyryte wzory.
Dach jak wszystko w mieście był przypruszony puchem, ale przebijał się jego czerwony kolor. Opadał delikatnie ku przodowi, podopieranemu przez masywne kolumny. Ganek nie był zbytnio ogrodzony, tylko małym ciemno wiśniowym płotkiem.
Jack stał obok niej i już czuła, że ją obserwuję i się uśmiecha.
Miała rację. Stał zwrócony w jej stronę spoglądając otwarcie z niebieskim blaskiem oczu. Nie był już zdenerwowany, ale lekko spięty. Ukrywał to zakładając ręce na pierś, ale widziała jego nerwy w układzie ramion.
Mimo to uśmiechał się promiennie ukazując zęby, które jaśniały bardziej od śniegu w promieniach światła, a nawet samego słońca.
-I co? Ujdzie?- zapytał.
-Jest tu pięknie.- uśmiechnęła się, a on parskną śmiechem.
-A spodziewałaś się, że wywiozę cię do lasu i zaciągnę do śnieżnej groty lub igloo?
-Może?- zaśmiał się i podszedł do niej łapiąc za rękę. Uniósł brew do góry widząc jej zdziwienie.
-A teraz myślałaś, że mam zamiar cię zabić dotykiem?
-To ja mogłabym cię skrzywdzić.- powiedziała smętnie, ale on zaśmiał się kpiąco.
-Ty? Skrzywdzić mnie? Królowo śniegu, nie mogła byś mnie nawet schłodzić w upalny dzień.
-Co?- teraz to już nic nie rozumiała. On przecież wiedział o jej zdolnościach, czyżby ją podpuszczał?
-No dawaj. Spróbuj, no nie wiem. Stworzyć szron na mojej skórze, tak na początek.- Elsa chciała się uwolnić z jego uścisku, ale trzymał jej rękę mocno.
-Jack zostaw mnie!- wyrywała się czując przejmujące ją przerażenie.
-Nic mi nie zrobisz, Elso.- powiedział to z taką pewnością, ale ona już czuła jak traci kontrolę.
-To...- czuła to. Jak jej moc się uwalnia. Jack i cała okolica powinna zamarznąć, pokryć się lodem, lub tkwić w śnieżycy, ale nic się nie działo.
Przestała walczyć, spoglądając na jego uśmiech triumfu, całkowicie zaszokowana.
-Jak ty to robisz? To nie pierwszy raz. Ty...czy ty...
-Blokuję twoje niekontrolowane wybuchy mocy.?- zamyślił się sztucznie.
-Raczej tak. Gdyby nie ja, to już cmentarz byłby pokryty lodem, stołówka i przede wszystkim mój dom i ja.
-Ale... Jak?- złączył ich dłonie krzyżując palcę i pociągając w stronę domu.
-Obiecałem wyjaśnienia w domu, a nie przed nim.

Gdy minęli kolejne arcydzieło rycia wzorów w drewnie w formie wielkich, dębowych drzwi wejściowych, Elsa nie zaznała spokoju.
Po pierwsze weszła do jasnego, przestronnego holu, wychodzącego wprost na piękne poświetlane po bokach wijące się ku górze mahoniowe schody.
Po drugie, stała na czerwonym perskim dywanie, w którego powierzchnie gdzieniegdzie dodano złote, połyskujące nici tworzące ładne zawijasy.
Po trzecie, wszędzie czuła przepiękne i przesłodkie zapachy, których wszystkich nie mogła określić. Czuła cynamon, wanilię, ciasteczka czekoladowe, miętę, igliwię, zapach lasu i żywicy, oraz wielu innych. Wszystko łączyło się z zapachem Jacka.
Weszła trochę dalej i ujrzała rozchodzące się po obu stronach przy schodach korytarze. Dostrzegła salon połączony z kuchną za pomocą jasno drewnianego blatu, a po drugiej drogę prowadzącą do innych pomieszczeń ukrytych za drzwiami.
Poczuła jak Jack zdejmuję jej kurtkę z ramion i wiesza na metalowym uchwycie wieszaka.
Sam już nie miał nic na sobie oprócz przylegającej do jego umięśnionego torsu niebieskiej bluzki, tak teraz pasującej do jego błękitnych oczu swoją barwą.
Włosy miał w nieładzie, ale w pięknym, a na jego czarnych spodniach nie było oznak wilgoci czy pozostałości po śniegu. Nawet na butach nie znalazła najmnejszego płatka.
Spojrzała na siebię i też nie było śladu bieli. Podniosła nogę do góry spoglądając z boku na podeszwę, ale nawet nie była mokra.
Jack zaśmiał się.
-Nie martw się. Raczej w nic nie wdepnęłaś. Choć do salonu. W holu też się kiepsko rozmawia.
Chciała już teraz rządać wyjaśnień, ale znów ją chwycił za dłoń i poprowadził dalej.
Tak jak wcześniej nieco zauważyła, kuchnia wychodziła na salon, oddzielona pięknym blatem. Szafki kuchenne tak jak wszystkie najmniejsze drewniane meble i wykończenia, były ozdobione, wzorami roślin połączonych z płatkami śniegu.
Salon był przestronny, a na jego środku znajdowała się wygodna ciemna kanapa wychodząca na szerokie okno ukazujące las. Koło niej była następna skierowana w stronę dużego plazmowego telewizora i radia. Przy tej samej ścianie mieścił się kominek, ale nie palił się w nim żaden ogień.
Rozglądała się, ale nawet nie zobaczyła grzejników.
-Nie jest ci zmino?- zapytała na co on znów się roześmiał.
-Mi zimno? A powiedź mi, czy ty lubisz ciepło Królowo Lodu?
-No... Jest mi obojętne, chociaż wolę jak nie jest gorąco. Dlatego Anna siedząc u mnie w pokoju ma na sobie gruby sweter.-
-No widzisz. Mi zimno i ciepło całkowicie jest obojętne. Chociaż jak ty, wolę to pierwsze.- znów uciął rozmowę puszczając jej dłoń i kierując się do kuchni.
Wstawił wodę i wyciągną jakiś pojemnik.
-Lubisz czekoladę?- zapytał z uśmiechem.
-A kto nie lubi?- jego uśmiech się pogłębił.
-Jak przebrniesz  przez wstęp mojego warjackiego świata, to może zapoznam cię z kimś kto jej nie lubi.
Po kilku minutach ciszy i szybkiej pracy Jacka, Elsa teraz siedziała na kanapię, z parującym ciepłym kubkiem w dłoniach, a koło niej był Jack.
Czekolada był pyszna, nawet lepsza niż w ich kafejce, a nawet od tej, którą robiła Anna. Upiła duży łyk, parząc sobie język, ale było warto.
Oparła się odstawiając kubek na szkany stolik przed nią, opierając się o bok sofy.
Jack nawet nie tkną swojego kubka, który parował koło jej, a on sam był całkiem rozluźniony. Nie mogła tego powiedzieć o sobie.
-No więc. Możesz ujarzmić moje moce?-
- Tak.- powiedział jakby to była błahostka, lub coś nieistotnego ze stoickim spokojem.
-Zmino ci nie przeszkadza, dlatego chodzisz tylko w cienkiej kurtce, nawet w największe mrozy.
-Tak.
-Twoje oczy zmienają barwę z srebrnego na błękitnego i na odwrót.
-Tak.
-Zależy to od twojego samopoczucia.
-Tak.
-Dlaczego zmieniają kolor?
-Zadaj najpierw inne pytanie.- powiedział z uśmiechem.
-Kim tak naprawdę jesteś?
-Poprawne pytanie. Jestem Strażnikiem.
-Takim jak w więzieniu...
-Nie. W innym sensie. Jestem obrońcą wiary i bezpieczeństwa dzieci, a teraz wszystkich ludzi na ziemi.
-W jaki sposób? Jesteś jakimś supermanem?- zaśmiał się głośno.
-Oh, ten facet chciałby być taki fajny jak ja. Zadaj odpowiednię pytanie.
-Dlaczego? Nie możesz mi tego po prostu powiedzieć?-
-Nie. W tym jest sęk. Nie mogę o tym opowiadać otwarcie. Mogę tylko odpowiadać na twoje pytania. Dopiero później, jak już poznasz większość prawdy mogę ci opowiedzieć to lepiej.
-To...masz jakieś moce? Bo raczej normalne osoby, mogę zamrozić.
-No nie jestem normalny. Tak jak ty. Jesteś wyjątkowa Elso i ja też. Zadałaś dobrę pytanie, ale czy chcesz usłyszeć odpowiedź?- Elsa zagryzła nerwowo wargę.
Chciała tego. Poznać go. Tak jak nikt inny, ale czy była gotowa? Czekała na kogoś tak wyjątkowego, innego niż reszta. Tak jak ona, a teraz właśnie taki ktoś siedział koło niej czekając na jej jedno słowo. Słowo, które przesądzi o wszystkim.
Jack był jakimś cudem, ale czy jego świat jest również taki jak on?
-Tak.- odparła z mocą. Westchną, ale Elsa nie wiedziała czy z ulgą.
-Tak jak ty Elso, mogę panować nad zimą. Śnieg, lód, szron wszystko co zimne należy do mnie. Ostatnio okazało się także, że mogę rozwijać swoje umiejętności i panować na przykład nad wodą, która jest chłodna, ale to jest bardzo trudne.
Potrafię panować i wzywać chłodne północne wiatry, przez co mogę latać. Jest tego o wiele więcej, ale tyle na razię wystarczy.- Elsa gapiła się na niego z wytrzeszczonymi oczami i otwartymi ustami, których nie mogła zamknąć.
-Ty... Latasz?- zaśmiał się.
-Mówię ci, że mam taką samą moc co ty, a nawet większą, a tobie latanie w głowie. Tak mogę. Może ty też byś mogła.
-Ja? Przecież ja nad samą sobą nie panuję, nie mówiąc o zimnej wodzie, lub chłodnych wiatrach.
-To prawda, ale jakbyś trenowała to by ci się udło.
-A tobie ile to zajęło?- uśmiechną się, jakby czekał na to pytanie.
-Nareszcie zadałaś kolejne dobre pytanie. Jeśli mnie pamięć nie myli to jakieś 420 lat, no oprócz 18, bo przeżywałem wtedy lekki bunt młodzięczy.- Gdyby mogła, jej szczęka opadła by jej na kolana, później upadła by na wykładaną białym dywanem podłogę.
-Co? Czy ty powiedziałeś 420 lat?
-Tak.
-Przecież to niemożliwe!- zaśmiał się z kipną.
-Elso. Niemożliwe? Weź przestań. Spójrz prawdzie w oczy. Jesteś osobą władającą lodem, ja też kimś takim jestem, a to raczej nie jest normalne w świecie ludzi.
No powiedź. Czy nie tego pragnęłaś? Poznać kogoś takiego jak ty? Czy nie zastanawiałaś się, nad tym, czy jesteś jedyna?- Jacka trafił w sedno.
Zawsze była inna i odstępowała od normy. Pytała siebie samą czy jest jakimś dziwadłem i marzyła o spotkaniu kogoś takiego jak ona. Myślała godzinami o tajemnicach świata, a największa siedziała właśnie z nią na kanpie, uśmiechając się szeroko.
-Dlaczego jesteśmy inni? Skąd się bierzemy?
-Kolejny punkt za dobre pytanie. Od Księżyca. Wszystkie moce i nasze zdolności pochodzą od niego. Jest źródłem wszystkiego co dobre i magiczne na świecie.
-Ja też jestem Strażnikiem?
-O nie. Ty jesteś wyjątkiem. Niektórzy zasłużeni śmiertelnicy zyskują w oczach Księżyca czynąc dobro, poświęcając się i zostają powołani na Strażników, ale ty nie. Masz moc zapewne od urodzenia, czyli sam Księżyc musiał cię przy narodzinach obdarzyć. Nie wiem czemu, ale miał w tym jakiś cel i powód.
-Jak zostałeś Strażnikiem?
-Uratowałem siostrę.- powiedział to z grymasem bólu, który zabrał jego niezchodzący mu od dawna uśmiech. Nie chciała teraz go naciskać, widocznie to nie był dla niego łatwy temat.
-Czyli pomagacie ludziom? W jaki sposób?
-Dając im nadzieję, radość, zabawę i spokój. Pomagamy im w snuciu marzeń, dobrych snach, czystych myślach i chronimy przed złem.
-Jakim złem?
-Księżyc to nie jedyna potężna siła. Oczywiście jest jeden księżyc i jedno źródło, ale zapewnie słyszałaś o momentach zaćmienia lub jego tajemniczych fazach.
-Tak.
-W tym czasie uwalnia się przeciwna energia. Odwrotna, ale równie potężna. Wtedy zostają wybrane inne istoty, które przeczą naszym celom.
-Jest was więcej?
-O tak. Ale znów złe pytane.
-Wymienisz mi obecnych strażników?-
-Coraz lepiej. A więc Mikołaj, Zając Wilkanocny, Piaskowy Lodek, Zębowa Wróżka i jeden frajer.
-Kto?
-Ja. -uśmiechną się sucho.
-Dlaczego?
-Elso. Zostałem powołany do walki w niekomczącej się bitwie. Jestem nieśmiertelny, ale moi wrogowie też. Walczymy, a powstają nowi. Nie wiemy jak, bo ostatnie zaćmienie było wieki temu.Pomyśl sobie, że jesteś zatrzymana w czasie, wszystko idzie dalej, a my pozostajemy tacy sami. Czasem tylko przechyla się szala, na naszą, lub ich stronę,ale nic po za tym. Wyobrażasz sobie życie przez które prawie nikt cię nie widzi. Nie możesz z nikim pogadać, odłączyć się...
-Ale przecież rozmawiamy.- Jack sięgną do szyi i spod bluzki wyciągną srebrny wisiorek z niebieskim kamieniem.
-Co to? Jest piękny.- patrzyła jak mimo niebieskiego koloru kryształu wydobywają się z jego głębi piękne mieniące się kolory.
-To kamień strażnika. Dostaję się go, gdy się wykażesz w naszych szeregach. Każdy ma jakąś dodatkową moc, która nam pomaga. Ja dostałem możliwość aby ludzie widzieli mnie pomimo wiary.
-Innych strażników nie zobaczę?
-Ty już tak. Poznałaś nasz sekret, ale ludzie którzy nie wierzą w ich istnienie nie. Łatwiej jest przekonać dzieci do wiary, a gorzej z dorosłymi i nastolastkami.
-Ale po co mają was widzieć? Po co wam ich wiara?
-Mnie widzą wszyscy, więc można to określić mianem wiary. Każdy człowiek, który mnie zobaczy daje mi moc, więc jestem najsilniejszy w szeregach. Od wiary pochodzi nasza energia.
-To wszystko jest niesamowite!- Jack zrobił dziwną minę, ale po chwili zniknęła.
-Może.
-Ej. Co się stało wtedy na cmenrarzu?- uśmiechną się łobuzersko.
-Aby wyjawić nasz sekret trzeba to uzgodnić z resztą. Wtedy gdy się na mnie natknęłaś jeszcze nie podjęto decyzji, więc Piasek cię uśpił, bo bym się wygadał.
Była noc więc to on mnie pilnował.
-Czekaj. Pilnowalu cię?
-Tak. I to jak. Ostatnio był to Zając, a on mnie strasznie wkurzył. Dlatego wybiegłem z klasy, gdy mnie dotknęłaś.
-Ale inni mogli cię dotykać.- Jack był zdezorientowany jej grymasem, a po chwili zanosił się śmiechem.
-Chodzi ci o Cecyli, prawda? Elso...-przybliżył się do niej, aż poczuła jego oddech na twarzy.- Mówiłem ci. Jesteś wyjątkowa. Żaden śmiertelnik nie mogłby czegoś podobnego zauważyć, ale ty tak. Zapewne nikt nie widział jak się czasami szybko poruszałem, jak zmieniają mi się oczy, a dziś jak błysnąłem Roxy po oczach.
-A właśnie, widziałam te niebieskie iskry. Co jej zrobiłeś?
-Odwlokłem śmierć Jamiego. Jestem strażnikiem Zabawy, a Kapucha lubi się na kimś wyżywać. Więcej frajdy dostanie go gnębiąc, niż zabijając, a on ma szanse jej uciekać.- wzruszył z uśmiechem ramionami.
-Masz jeszcze jakieś tajemnice?- znów pojawił się jego figlarny uśmiech.
-Całą masę, ale najpierw chcę ci coś pokazać...